niedziela, 30 listopada 2014

Lament Jagnięcia tom 1 - Kei Toume




Tytuł: Lament Jagnięcia
Podtytuł: Hitsuji no Uta
Tytuł alternatywny: Histuji no Uta, Lament of the Lamb
Autor: Kei Toume
Tom: 1
Wydawnictwo: Ringo Ame
Liczba stron: 200
Ocena: 5+/6






Powiedzcie szczerze, jak reagujecie na słowo „wampir”? Na kogo z Was działa ono jak płachta na byka, a kto rozkoszuje się nim zacierając ręce? Nie oszukujmy się, każdy z Was słysząc o wampirach ma pewnie w głowie jakiegoś paranormalnego krwiopijcę, który w mniejszym lub większym stopniu podbija niewieście serca – ot, zboczenie XXI wieku. Tak się jednak składa, że „Lament Jagnięcia” to zupełnie inna liga historii, w których pojawia się motyw picia krwi. Wyobraźcie sobie zwyczajnych ludzi, których dotyka bardzo rzadka, dziedziczna choroba niszcząca psychikę, odbijająca się na ciele, zamieniająca zwyczajne życie w dramat. Witajcie w świecie „Hitsuji no Uta” – „Lamentu Jagnięcia”, gdzie to czego pragnie wymęczone ciało i schorowany umysł znajduje się poza zasięgiem normalnego człowieka.

Do tej pory, Kazuna Takashiro nie był nikim nadzwyczajnym. Ot, szary, przeciętny chłopak porzucony przez ojca, wychowywany przez wujostwo, zakochany w równie zwyczajnej dziewczynie. Los nie jest jednak dla niego łaskawy, ponieważ Kazuna powoli podupada na zdrowiu i z jakiegoś powodu coraz częściej śni o przeszłości, o utraconych bezpowrotnie bliskich. Postanawia nawet wrócić w rodzinne strony, gdzie spodziewa się zobaczyć co najwyżej ruinę dawnego domu, ale ku swojemu zaskoczeniu stwierdza, że dom jest zamieszkany. Wtedy też wpada na swoją niewidzianą od wielu lat siostrę, Chizunę, którą ojciec zabrał ze sobą, gdy odchodził. Nagle wszystko komplikuje się w zastraszającym tempie, jako że dziewczyna zdradza Kazunie tajemnicę rodzinnej przypadłości i wyjaśnia przyczynę rozstania, zaś chłopak zauważa u siebie pierwsze symptomy choroby, na jaką cierpiała matka i siostra. W jego wnętrzu budzi się pragnienie, a świat staje na głowie.

Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad pytaniem o to, czym tak naprawdę jest wampiryzm? Przecież miłosne historyjki dla młodych dziewcząt spragnionych dreszczyku emocji nie mają monopolu na to słowo, a jednak to właśnie takie jednoznaczne skojarzenia nasuwają się chyba najczęściej. To właśnie nawał tego typu tytułów sprawił, że ludzie dostają białej gorączki ilekroć słyszą to magiczne choć przeklęte słowo: wampir. Tak się jednak składa, że Kei Toume tchnęła w motyw wampiryczny zupełnie nowe życie, a to za sprawą recenzowanej przeze mnie mangi. W „Lamencie Jagnięcia” pragnienie krwi jest chorobą, która dotyka ludzką psychikę z podobną siłą, co ciało. Organizm potrzebuje składników, które tylko krew może mu zapewnić, toteż symptomy tejże choroby odpowiadają znanemu nam doskonale wampiryzmowi. Wyobraźcie sobie, że mózg wysyła Wam sygnały mówiące o ogromnym pragnieniu. Całe ciało zaczyna odczuwać brak wody, a ona znajduje się na wyciągnięcie ręki. Jest tak blisko, a zarazem tak daleko, ponieważ nie wolno Wam jej tknąć, nie wolno Wam zaspokoić tego pragnienia, które z czasem może przerodzić się w prawdziwą obsesję. Oto i głód, z jakim zmagają się dotknięci chorobą bohaterowie tej mangi. Nie będę owijać w bawełnę, Kei Toume naprawdę trafiła w sam środek tarczy i stworzyła serię, która stanowi brakujące ogniwo zdrowego rozsądku w motywie wampirycznym. Właśnie dlatego, mam nadzieję, że dotrze „Lamentem Jagnięcia” do wszystkich, którzy stracili już wiarę w to zagadnienie, ponieważ ostatnie słowo nie zostało jeszcze powiedziane.

Kiedy patrzę na wyszczególnione przeze mnie punkty, które pragnę poruszyć w tej recenzji, zauważam, że pierwszy tom mangi w dużej mierze skupia się na skutkach choroby. Nie chodzi tu jedynie o omówione już przeze mnie pragnienie, ale o zdecydowanie szerszy kontekst. W „Lamencie Jagnięcia” widzimy, jak ten niecodzienny problem zdrowotny niszczy rodzinę, czyniąc relacje międzyludzkie niezwykle trudnymi. Kochający rodzic zostaje zmuszony do porzucenia dziecka, a dokładniej mówiąc do odizolowania zdrowego potomka od nieszczęść wiążących się z rodzinną dolegliwością. Odbywa się to na zasadzie „mniejszego zła”, czyli doskonale nam znanej metody sprawienia komuś jednorazowego bólu, który powinien z czasem zniknąć, w miejsce wieloletniego męczenia się z problemami i powolnego wyniszczania się. Tak przynajmniej możemy to odczytać z wyjaśnień Chizuny. Mam nadzieję, że w przyszłych tomach wątek państwa Takashiro powróci i zostanie rozwinięty, ponieważ rodzice naszych bohaterów bez wątpienia są postaciami, które mają wiele do zaoferowania.


Innym z następstw choroby, całkowicie przeciwnym do poprzedniego, jest zbliżenie się do siebie ludzi, którzy nigdy nie przypuszczali, że w ogóle do tego dojdzie. A jednak, tak jak wcześniej choroba rozdzieliła rodzeństwo, tak teraz zaczyna je do siebie zbliżać. Nie oszukujmy się, więzy krwi nie mają tutaj nic do rzeczy, ponieważ w tym tomie nićmi łączącymi Kazunę z Chizuną są ból i cierpienie związane z ich dolegliwościami oraz zrozumienie płynące z podobnych doświadczeń. Kei Toume nie bawi się w łzawe, wydumane momenty i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, iż dwójka jej bohaterów jest sobie całkowicie obca, co zresztą oboje zaznaczają. Zastanówcie się, kto przy zdrowych zmysłach uznałby za prawdopodobną scenę, gdzie siostra i brat wpadają sobie w ramiona tylko dlatego, że mają wspólnych rodziców? Mangaka jest w pełni świadoma tego, że fakt dzielenia tej samej choroby z innym człowiekiem jest w stanie związać obce sobie osoby bez porównania silniej niż rodzinne sentymenty. I za to należy jej się głęboki ukłon.

Na koniec, problem błędnego koła, czyli powtarzanie błędów rodzica, poprzez nieświadome uznawanie tego samego rozwiązania za właściwe. Dostrzegamy to w działaniach Kazuny, który może nawet nie zdając sobie z tego sprawy, w pewnym stopniu robi to samo, co dawniej zrobił jego ojciec, a więc niczego nie tłumacząc, odsuwa chorą jednostkę od zdrowej poprzez „mniejszy ból”. Możemy uznać to za szablonowy obrót spraw, jako że podobne rozwiązania znajdziemy wszędzie, jednakże prawda jest taka, iż i w tym wypadku autorka stawia na najbardziej prawdopodobny sposób postępowania zwyczajnego człowieka. Jej bohater sięga po pierwsze rozwiązanie, jakie tylko jest w stanie wymyślić nie znając jeszcze zbyt dobrze swojego problemu i wszystkich jego skutków. Co więcej, myślę, że takie działanie narzuca wręcz pytanie o inne sposoby radzenia sobie z problemem niebezpiecznej dla otoczenia choroby. Czy naprawdę poza ucieczką i alienacją nie ma innej drogi, zaś koniec może być tylko jeden? Podejrzewam, że odpowiedzi na te pytania będziemy mogli szukać w kolejnych tomach serii.


Jeszcze kilka słów o szacie graficznej, która zapewne zwróciła uwagę wielu osób. Przede wszystkim pragnę zauważyć, iż obwoluta mangi jest naprawdę wyjątkowa, jako że przedstawia obraz na płótnie, na którym znajduje się dwójka naszych bohaterów, a jest to bardzo ważne, jeśli weźmiemy pod uwagę to, iż Kazuna należy do szkolnego koła malarskiego, podobnie jak obiekt jego westchnień. Prawdę mówiąc, rzadko trafiamy na mangi, które już na etapie obwoluty zdradzają jakiś szczegół treści, a w tym wypadku tak właśnie się dzieje. Tym samym, nie jest to przypadkowa ilustracja będąca „twarzą” mangi, ale przemyślany zabieg, który ma przemówić do czytelnika. Jeśli zaś chodzi o wnętrze i kreskę mangaki, czernie, biele i szarości równoważą się, dzięki czemu manga nie przytłacza i bez wątpienia pasuje do opowiadanej przez Kei Toume historii, która z powodzeniem może trafić zarówno do dziewcząt, jak i do chłopców. Zauważmy, iż coraz częściej spotykamy się z tytułami, których odbiorców determinuje kreska – wystarczy spojrzeć na komentarze do ogłaszanych przez wydawnictwa zapowiedzi. I tak, zbyt piękni bohaterowie – seria dla bab; zbyt dużo mężczyzn – seria dla bab w dodatku z gejami; prosta, jasna kreska – shouneny; tytuły dla starszych czytelników – w tym wypadku seinen –  odznaczają się za to brakiem przesadnej delikatności rysunku. Można więc powiedzieć, że „Lament Jagnięcia” odpowiada tym (niezrozumiałym dla mnie) nowym trendom, co mam nadzieję przekona większą liczbę osób do sięgnięcia po tę niekonwencjonalną historię o krwiopijcach.

Krótko mówiąc, jeśli na dźwięk słowa „wampir” zaczyna Was mdlić, a włosy stają Wam na głowie to „Lament Jagnięcia” jest tytułem przeznaczonym właśnie dla Was. To nie kolejny krwawy horror, to nie słaby romans paranormalny, ale dramat psychologiczny, który spodoba się każdemu, kto szuka tytułów z głębią i znaczeniem. Walka z chorobą dopiero się rozpoczyna, a co ze sobą przyniesie, dowiemy się w kolejnych tomach.


czwartek, 20 listopada 2014

News: TAK dla Lady Oscar w Polsce


Pojawienie się "Lady Oscar" w Polsce wydawało się czymś pewnym jeszcze do niedawna. Niestety, wydanie tej serii było uzależnione od sprzedaży mangi "Mój drogi bracie", która nie może poszczycić się szczególnymi sukcesami.

By pokazać Wydawnictwu J.P.Fantastica, że zainteresowanie "Różą Wersalu" będzie większe, powstała strona TAK dla Lady Oscar w Polsce, do której polubienia zapraszam!

Może dzięki tej inicjatywie zdołamy przyspieszyć wydanie tej serii w naszym kraju.

niedziela, 16 listopada 2014

Exitus Letalis tom 1 - KattLett






Tytuł: Exitus Letalis
Autor: KattLett
Tom: 1
Wydawnictwo: Kotori
Liczba stron: 186
Ocena: 4/6







„Exitus Letalis” to komiks, który z powodzeniem można nazwać wydawniczym debiutem roku, jako że jego popularność okazała się wręcz przeogromna. Stworzony przez polską rysowniczkę, posługującą się pseudonimem KattLett, początkowo był dostępny w sieci, co z pewnością przyczyniło się do sukcesu jego papierowej wersji, jak również pozwoliło wybić się jego młodej i utalentowanej autorce, która bez wątpienia szybko zaczęła zdobywać coraz to liczniejszych fanów oraz zaciekłych hejterów. Przyjrzyjmy się pierwszemu tomowi „Exitus Letalis” i przekonajmy się, co tak bardzo poruszyło polskich fanów komiksu.

Eva Monroe to chodzące szczęście w nieszczęściu. Wprawdzie choruje na narkolepsję (potrafi uciąć sobie nieplanowaną drzemkę w dowolnej chwili), jednakże wyszła cało z ciężkiej depresji, może pochwalić się wyjątkową urodą, co nie zjednuje jej sympatii kobiet, chociaż pobudza do działania męskie ślinianki, w wieku osiemnastu lat ukończyła studia psychologiczne, co świadczy o jej inteligencji, chociaż nie stanowi atutu w podjętej właśnie pracy. Tak się składa, że Eva ma zająć się sześcioma weteranami II wojny światowej. Okazuje się jednak, że jej pacjenci nie są tacy, jakimi ich sobie wyobrażała. Zamiast sześciu starych, schorowanych dziadków, dziewczyna trafia na sześciu młodych, atrakcyjnych mężczyzn. Teraz to jej ślinianki zaczynają działać sprawniej, ale zapał studzi fakt, iż nie zaszła żadna pomyłka. Eva Monroe musi przedrzeć się przez mury nieufności, amnezji oraz indywidualnych chorób każdego z pacjentów by poznać przyczynę ich nieśmiertelności. Czy młodziutka pani magister będzie w stanie poradzić sobie z zadaniem, które przerosłoby każdego innego psychologa?


Zacznijmy od podstaw, a więc na dobry początek skupmy się na przedstawionej przez autorkę historii. Pierwszym, co nasuwa mi się w tym kontekście na myśl, jest: oryginalność. Tego KattLett na pewno nie można odmówić. Mamy tu przecież do czynienia z nieśmiertelnością najwyraźniej powiązaną z wydarzeniami II wojny światowej, trzymającą rękę na pulsie tajną organizację międzyrządową, wyjątkowo zdolną młodą damę, liczne choroby, nierzadko o podłożu psychicznym, z jakimi borykają się bohaterowie, tabu wynikające z najwyraźniej bolesnych przeżyć niedalekiej przeszłości, przypominające ptasie mleczko emo (twarda czekolada na zewnątrz i mięciutkie wnętrze) z tajemniczymi dolegliwościami… Naprawdę można wymieniać i wymieniać, a przecież to dopiero pierwszy tom serii! Bez wątpienia historia jest więc interesująca i obiecuje wiele w kolejnych częściach. Niemniej jednak, w tym tomie nie rozwija ona skrzydeł i akcji znajdziemy tutaj raczej niewiele. Jej miejsce zastępują za to „scenki rodzajowe” – z reguły przyjemne, jednakże nie wynoszące jeszcze zbyt wiele do fabuły. Jednym przypadnie to do gustu, innym niekoniecznie, ale to już kwestia indywidualnych upodobań. Ja podeszłam do tego ze stoickim spokojem, jako że sama mam na koncie podobne fabularne „grzeszki”.

Rzućmy teraz okiem na bohaterów, których w „Exitus Letalis” naprawdę nie brakuje. Przede wszystkim, w serii zauważamy tendencję haremową – jedna Eva i siedmiu chłopa… ośmiu, jeśli liczyć rozdwojenie jaźni. Do tego dochodzą naturalnie postaci zdecydowanie poboczne, przynajmniej w tym tomie, jedna parka i dwie samotne kobiety. Sytuację ratuje jednak nasza „błogosławiona między mężczyznami”, gdyż nie jest to szablonowa ciepła klucha, którą ma się ochotę od razu zabić, ale konkretna, rudowłosa „pszczółka” (przyznaję, mam ogromną słabość do rudowłosych bohaterek), która potrafi w dupsko użądlić. Co się zaś tyczy naszych sześciu nieśmiertelnych, są naprawdę interesujący, różnorodni i uroczy, ale wszyscy oni ubierają się i mówią bardzo młodzieżowo. Po grupie około dziewięćdziesięcioletnich mężczyzn spodziewałabym się chyba odrobiny „dziadkowatości”, nawet jeśli cierpią na amnezję. Przyznaję, tego właśnie mi tutaj bardzo brakuje. Niemniej, z mojej strony głęboki ukłon w stronę Olivera, który jako jedyny przejawia oznaki stetryczenia, z czym mu naprawdę do twarzy.

www.facebook.com/KattLett
Sprawa kolejna, a więc język komiksu, który mam wrażenie, że jest niejednolity. Z jednej strony mamy bardzo naturalne dialogi, z drugiej zaś sporo sztywniactwa, w szczególności na początku. Zaczynamy od nagromadzenia trudnych terminów, których nie używamy w życiu codziennym, zaś niedługo później wchodzimy już w tryb młodzieżowy, w którym roi się od kolokwializmów. Przyznam, że jako osoba mająca swoje lata, nie mam już zbyt wiele wspólnego ze współczesnym slangiem młodzieżowym, który wręcz rani on moje uszy, a w tym przypadku także i oczy. Może odbiór dialogów w „Exitus Letalis” to właśnie kwestia wieku, jako że dawniej slang młodych ludzi wydawał się jednak mieć więcej szacunku dla samego mówiącego, jak i dla innych osób, zaś teraz jest po prostu czymś skrajnie nieliterackim i wyzutym z szacunku dla całego świata. Przyznam jednak, że zniosę wiele, może nawet bardzo wiele, ale nienawidzę określenia „dzida” w stosunku do kobiety. Kiedy je słyszę/widzę, scyzoryk mi się w kieszeni otwiera i mam ochotę wejść w tryb berserka, zaś ksiądz Alexander wydaje mi się nagle kimś bardzo normalnym.

Na koniec wisienka na torcie, czyli szata graficzna. O tym, że KattLett potrafi naprawdę dobrze rysować, możemy przekonać się już spoglądając na urzekającą okładkę pierwszego tomu jej komiksu, która oddaje w pełni to, co osobiście uwielbiłam w „Exitus Letalis”. Sposób, w jaki autorka kreśli swoich bohaterów ma w sobie coś wyjątkowego i z czystą przyjemnością patrzę na te urocze, grzechu warte buźki. Nie oszukujmy się, nie tylko ja mam do nich ogromną słabość. Osoby, które nie miały do tej pory do czynienia z komiksami internetowymi z pewnością zauważą pewne charakterystyczne różnice między „Exitus Letalis” a chociażby klasycznie tworzonymi mangami. Nie zaprzeczę, że trzeba się do tego przyzwyczaić, ale naprawdę nie zajmuje to wiele czasu. Niemniej jednak, minusikiem strony graficznej są dla mnie w ogromnej mierze komputerowo tworzone tła, jako że w pewnym stopniu mnie rozpraszają. Zwyczajnie nie przywykłam do tej perfekcji kształtów i cieni, ale w pełni doceniam ogrom pracy, jaką KattLett musiała włożyć w dopracowanie szczegółów. Może „Exitus Letalis” jest dobrym sposobem by nauczyć starego psa nowych sztuczek?

www.facebook.com/KattLett
Mając wszystko to na uwadze, „Exitus Letalis” nazwałabym komiksem „dwubiegunowym”, gdyż z łatwością znajdziemy tu zarówno plusy, jak i minusy, co jest rzeczą całkowicie naturalną. Mam wrażenie, że właśnie to wpływa w dużej mierze na odbiór tego tytułu – w zależności, po której stronie stoimy, z tej właśnie perspektywy patrzymy na tę rozpoczynającą się dopiero serię. Przyznam się bez bicia, mnie komiks KattLett kusił już od pewnego czasu i po prostu musiałam ulec tej zniewalającej okładce. Nie żałuję ani chwili spędzonej z tym komiksem i na pewno sięgnę po kolejne części. Uważam, że warto.




środa, 12 listopada 2014

Konkurs z GuildWars?




Niedługo na naszym rynku pojawi się light novel Sword Art Online i z racji tego mam do Was pytanko!
Znacie GuildWars?
Co powiedzielibyście na KONKURS, w którym do wygrania byłaby POWIEŚĆ Duchy Askalonu osadzona w świecie tej właśnie gry?
Są jacyś chętni czy może Wasze zainteresowanie grami i powieściami kończy się na SAO?

Konkurs byłby przeznaczony przede wszystkim dla fanów mangi i anime.

O powieści możecie poczytać tutaj: RECENZJA

wtorek, 11 listopada 2014

Muzyka: Babymetal - Babymetal

Źródło: www.takahashi-office.co.jp



Nazwa zespołu: Babymetal
Nazwa albumu: Babymetal
Liczba utworów: 13
Członkowie zespołu: Su-metal, Moametal, Yuimetal
Gatunek muzyczny: kawaii metal, trash metal, melodic death metal, power metal
Ocena: -5/6





Kawaii metal to nazwa nowego stylu muzycznego, który bez wątpienia w pełni oddaje to, czego możemy spodziewać się po zespole tworzącym w tym gatunku. Babymetal to, jak do tej pory, jedyna grupa działająca na tej scenie. Trzy słodkie dziewczynki w gotyckich strojach i zupełnie „nieistotni” muzycy w tle. Przyjrzyjmy się temu bliżej.

Grupa składa się przede wszystkim z trzech wokalistek, z czego najstarsza, Suzuka Nakamoto (Su-metal) ma 17 lat, zaś Moa Kikuchi (Moametal) oraz Yui Mizuno (Yuimetal) po 15. To one są twarzą zespołu, podczas gdy odpowiedzialna za muzykę grupa profesjonalistów jest zaledwie „wymiennym tłem”. Znakiem firmowym Babymetal jest lis, toteż od razu rzuca się w oczy sposób, w jaki wokalistki układają palce. Na pewno każdy kojarzy skrzyżowane ramiona symbolizujące X JAPNA, więc wiecie o czym mówię. W tym wypadku chodzi jednak nie tyle o krzyżowanie rąk, ile o znak kojarzony z muzyką metalową, który został odrobinkę zmodyfikowany, przez co przypomina pyszczek lisa (palec wskazujący oraz mały są wystawione do góry, podczas gdy trzy pozostałe składa się ze sobą w „dzióbek”).

Źródło: babymetal.net
Ze względu na młody wiek dziewcząt, Babymetal jest zespołem, który stanowi most łączący dwa światy – słodycz dzieciństwa oraz mrok metalowej subkultury. Wsłuchajcie się w treść większości metalowych utworów, a przekonacie się, że nie są one stworzone dla młodego słuchacza, a przecież młodzi również mogą gustować w ciężkich brzmieniach. Poza tym, dzieciństwo to domena kolorów i słodyczy, czego pozbawiony jest znany nam metal. W tym kontekście, znaczenie Babymetal jest ogromne, jako że zespół otwiera nawet najmłodszym i najsłodszym dzieciakom drogę do pogodzenia ich wieku z ciężką muzyką. Naturalnie kawaii metal nie jest gatunkiem, który miałby z jakiegoś powodu dyskryminować starszego słuchacza. Jest jednak bardzo specyficzny, toteż nie każdemu podejdzie, chociaż bez wątpienia trafią się i tacy, którzy na jego punkcie oszaleją. Tego po prostu trzeba spróbować. Wiem, co mówię, gdyż testowałam zespół na pewnym starym metalu.

Pierwszy album „Babymetal” to mieszanka tematów, stylów, wszystkiego, co tylko można ze sobą połączyć, czyli wszechobecny metal oraz hiphopowe wstawki, cukierkowość. Składa się z trzynastu utworów, które można podzielić na trzy grupy – poważne, dziecinne, neutralne. Pragnę zwrócić Waszą uwagę w szczególności na pięć piosenek, które z takiego czy innego powodu idealnie oddają całość albumu oraz charakteryzują ten zespół.

Album „Babymatal” otwiera utwór „Babymetal Death”, który pierwszymi dźwiękami oraz śpiewem chóru wprowadza słuchacza w gotycki klimat idealnie odpowiadający okładce płyty – kamienne wnętrze przypominające kościół ze „świętą” figurą o twarzy lisa i trzema trumnami. Rozkoszujemy się tym natchnionym spokojem przez przeszło minutę, a następnie zaczyna się prawdziwa „zabawa”, kiedy do gry wchodzą mocne dźwięki gitary i perkusji oraz growl. Muzyka przyspiesza, staje się jeszcze cięższa, growl głębszy, a po chwili słodkie dziewczęce głosiki, jeden po drugim, dodają swoje jedno zdanie tekstu. Całość prezentuje się naprawdę dobrze, chociaż pracy trójki dziewczątek jest tutaj stosunkowo niewiele. „Babymetal Death” to mocny akcent na „dzień dobry”.


Sytuacja zmienia się odrobinę przy okazji drugiego utworu „Megitsune”, który tekstem nawiązuje do japońskich wierzeń, w których kitsune przybierają postać kobiety. I w tym momencie pojawia się drobny zgrzyt. O ile w przypadku Su-metal treść nie kłóci się przesadnie z jej kobiecością, o tyle jej dwie 15-letnie towarzyszki nie są raczej odpowiednim tłem tego utworu. Niemniej jednak, całość okraszona została odrobiną typowo japońskiej muzyki, mocnym, szybkim brzmieniem oraz męskim growlem, co sprawia, że „Megitsune” wpada w ucho i może spodobać się starszym słuchaczom.


Poważna tematyka, folklor i kobiecość odchodzą jednak w zapomnienie już przy trzecim utworze, „Gimme Choko!!”. W tym wypadku, nie można przyczepić się do treści i wieku wokalistek, jednakże wyobraźcie sobie metal i słodkie głosiki śpiewające o czekoladzie. Komiczne połączenie, które starym metalom może nie przypadnie do gustu, ale na pewno otwiera drogę tym młodym i uzależnionym od słodyczy ;)


Dalej dziewczęta raczą nas odrobiną powagi, wzruszającą historią dwójki kochanków i w nagle: „Do・Ki・Do・Ki☆MORNING”, czyli połączenie słodkiej muzyki rodem z anime dla najmłodszych oraz metalu. Utwór robi wrażenie i przykuwa uwagę. Zaczyna się niemal kiczowato, by uderzyć w mocne gitarowe brzmienie, dziewczęta słodzą swoimi głosikami, gitary nadają wyrazu rozkosznej muzyczce rodem z Doremona i znowu zostajemy rozpieszczeni metalowym uderzeniem. Jakkolwiek niedorzeczne wydaje się to połączenie, utwór wpada w ucho i poprawia humor. Wyobraźcie sobie grupkę długowłosych, groźnie wyglądających metali, którzy podskakując idą przez łąkę i trzymają się za ręce. W taki sposób obrazowo można oddać ten kawałek.



„Onedari Daisakusen”, siódmy utwór z płyty i kolejny „dziecięcy” element albumu, zaczyna się niewinnie, delikatnymi dźwiękami, do których zostają dołączone mocniejsze nuty. Młode wokalistki udzielają nam rad, co do sposobu podejścia ojca, zabajerowania go i wyłudzenia pieniędzy na różnorodne zachcianki. Tekst łączy więc w sobie ludzką chciwość, która dotyka każdego, kombinatorstwo, przebiegłość młodych, którzy opracowują swoje metody podejścia do rodzica niepotrafiącego odmówić słodkim oczkom i miłym słówkom. Jako 100%-owy materialista, uwielbiam ten utwór.


Kolejne kawałki utrzymane są w podobnym stylu. Jedne z nich są poważniejsze, inne dziecięco słodkie bądź stosunkowo obojętne pod względem treści. Muzyka łączy mocny metal z subtelnością i wesołą niewinnością, to przyspiesza, to znowu zwalnia. Słuchacz na pewno nie może narzekać na brak różnorodności i jeśli okaże się otwarty na nowości, z pewnością odnajdzie w kawaii metalu coś dla siebie.


niedziela, 9 listopada 2014

Silver Spoon tom 1 - Hiromu Arakawa





Tytuł: Silver Spoon
Tytuł alternatywny: Gin no Saji
Autor: Hiromu Arakawa
Tom: 1
Wydawnictwo: Waneko
Liczba stron: 192
Ocena: 5+/6






Szufladkowanie? Nie tym razem!
Jeszcze do niedawna, kiedy słyszeliście nazwisko Hiromu Arakawy, jaki tytuł przychodził Wam momentalnie do głowy? Czyż nie Fullmetal Alchemist, który został u nas wydany już kilka lat temu i zdobył sporą popularność? Gdyby ktokolwiek chciał wtedy stworzyć profil tematyki podejmowanej przez mangakę, pewnie postawiłby na shounenz mocno zarysowanymi elementami fantastyki i ani przez moment nie przyszłoby mu do głowy, że w przyszłości Hiromu Arakawa wykona obrót o 180%, skupiając się na zwierzętach hodowlanych i rolnictwie. Tak się jednak składa, że właśnie mamy przed sobą serię, której powstania chyba nikt się wcześniej nie spodziewał i która na pewno zaskoczyła wiele osób. Ta sama ręka kreśliła Fullmetal Alchemist orazSilver Spoon, ten sam wielki umysł myślał nad scenariuszem w obu przypadkach, a jednak wynik tej „współpracy” jest naprawdę różny i silnie przemawiający na korzyść nowszego dzieła mangaki.

Sneak Peek:
Yugo Hachiken to raczej zwyczajny, inteligentny chłopak, który nie może pochwalić się żadnymi planami na przyszłość, ani też wielkimi marzeniami wartymi spełnienia. Niemniej jednak, nie przebierał w środkach chcąc spełnić przynajmniej jedno małe, ale jakże istotne pragnienie, którym było uwolnienie się od rodziców i rozpoczęcie nauki w możliwe najbardziej oddalonej od domu szkole. Postanowił więc wyjechać na samo Hokkaido, gdzie w Oezo mieści się Technikum Rolnicze „Ezono”. Biedny chłopak nie miał zielonego pojęcia w co się pakuje, a teraz jest już za późno na odwrót. Hachiken musi dać z siebie wszystko i jeszcze więcej by fizycznie sprostać wymaganiom szkoły, która potrafi dać nieźle w kość. Na szczęście nie zostaje z tym wszystkim sam, gdyż szybko nawiązuje znajomość z towarzyszami niedoli i powoli, ale nieubłaganie poznaje fascynujący świat, który do tej pory był mu całkowicie obcy.


Something Special:
Silver Spoon bez wątpienia jest mangą pod wieloma względami wyjątkową i jedyną w swoim rodzaju, o czym świadczy już samo osadzenie tworzonej przez mangakę historii w technikum rolniczym oraz wykorzystanie zwierząt hodowlanych jako jednego z niezwykle istotnych elementów fabuły. Wprawdzie bohaterowie bezustannie mają swoje własne problemy, pasje czy marzenia, ale to zwierzęta decydują o tempie ich życia, o ich obowiązkach i ewentualnych przyjemnościach, a czegoś podobnego ze świecą szukać w innych tytułach.

- Normalnie jakbyśmy w hierarchii byli niżej niż zwierzęta...
- „Niżej”? Chciałbyś! Jesteście ich nędznymi niewolnikami!” (str. 63-64)

W takiej sytuacji raczej nie dziwi fakt, iż Silver Spoon to 100% fantastycznej komedii, która każdego ponuraka potrafi rozłożyć na łopatki. Ten tytuł jest wręcz wypełniony pozytywną energią, którą roztacza już od samej obwoluty. Naturalnie, z początku pewnie wiele osób podchodzić będzie do tej mangi, jak pies do jeża, ale wystarczy jeden tom żeby zakochać się w tak pozytywnie zakręconej serii. Mało tego, na korzyść Silver Spoon przemawia także ten „swojski”, kojarzący się ze spokojem, prostotą i ciszą, klimat wsi, którym emanuje Ezono. Do takiej szkoły po prostu chciałoby się uczęszczać!


Jak żyć?
Nie dajcie się jednak zwieść, jako że na pierwszy rzut oka może się wydawać, że Silver Spoonto tytuł stworzony tylko by bawić i cieszyć, zaś w rzeczywistości sprawy mają się troszkę inaczej. Pod lupę wystarczy wziąć głównego bohatera, który szuka ucieczki od rodzinnego domu, poniekąd stara się znaleźć swoje miejsce na ziemi, zmaga się z brakiem marzeń i planów życiowych, stawia kroki na ślepo i nie myśli ani o przyszłości, ani o tym do czego chce dotrzeć, ponieważ nie ma pojęcia jaki powinien być jego życiowy cel. Czytelnik widzi, jak chłopak męczy się z takim stanem rzeczy otoczony osobami, które w przeciwieństwie do niego wiedzą, do czego pragną dojść. Pod tym właśnie względem, Hachiken przypomina mi mnie samą i może właśnie z tego powodu Silver Spoon jest pozycją, którą szczerze uwielbiam. Problem istnieje niezaprzeczalnie, ale autorka przedstawia go jako coś, co bynajmniej nie stanowi końca świata, nie przeszkadza w wewnętrznym rozwoju i w dobrej zabawie z przyjaciółmi, a także nie umniejsza wypełniającego mangę humoru.

Jak bardzo mógłbyś się poświęcić, aby spełniło się twoje marzenie?” (str. 145):
Innym trudnym tematem związanym z marzeniami, jaki pojawia się w tym tytule, są przeciwności losu i wszelkie inne trudności w dążeniu do obranego celu. Tutaj na pierwszy plan wysuwa się chociażby Aikawa, który pragnie zostać weterynarzem, co wiąże się dla niego z pewnymi wyrzeczeniami oraz z zapisem do pewnego niekonwencjonalnego klubu, który każdy rozsądny chłopak omijałby wielkim łukiem. I znowu, poważny problem, który może dotyczyć każdego z nas, okazuje się idealnym pretekstem na wprowadzenie do historii kolejnej humorystycznej sceny, która w mgnieniu oka rozładowuje napięcie i sprawia, że znowu mamy ochotę się śmiać.


Bohaterowie:
Prawdę mówiąc, o nich można pisać i pisać, jako że już w pierwszym tomie poznajemy interesujące stadko osobistości, które wyraźnie będą z nami przez kolejne tomy i odegrają w tej mandze swoją rolę. Mamy więc przyjemność poznać miłą, uroczą i uprzejmą dziewczynę kochającą konie – typ przyjaciółki, matematycznego głupka, którego nie da się nie lubić – typ wioskowego pajaca, ludzką wieprzowinkę z charakterem – typ kobiety, której nikt nie podskoczy, miłego dla oka sportowca – typowe ciasteczko. Do wyboru, do koloru, nudzić się nie można przy takiej ekipie.

Oprawa graficzna:
Osoby, które z Hiromu Arakawą spotkały się wcześniej, wiedzą doskonale czego mogą spodziewać się po jej kresce. Silver Spoon to połączenie tego, co znamy już z Fullmetal Alchemist oraz czegoś nowego, chciałoby się powiedzieć, bardziej zwyczajnego. Pod względem graficznym, jej bohaterowie są od siebie zupełnie różni i nierzadko niezwykle charakterystyczni, bo kto nie zwróciłby uwagi na majora Armstronga z wspomnianej już już przeze mnie serii, Buddę czy Larę Croft. Ale skoro zwierzęta odgrywają tutaj tak ważną rolę to i o nich wypadałoby coś napomknąć, prawda? Tak więc... Kura jest kurą, świnia jest świnią, koń to koń. Inaczej mówiąc, Hiromu Arakawa potrafi rysować zwierzęta, a jej małe świnki... Ach! Co za słodycz, kryje się w tym naszym schabowym!

W kilku słowach:

Dół, przygnębienie, jesienna depresja, kiepski dzień? Jest na to niezawodne lekarstwo – Silver Spoon, czyli wiejski klimat na uspokojenie oraz komedia na poprawę nastroju. Przekonajcie się sami!






środa, 5 listopada 2014

Moje nowości: 10/2014

Obfite nowości na półce: PAŹDZIERNIK 2014


1. Złamane Skrzydła #1(Kotori)
2. ¡Viva la Fifa! #1(Kotori)
3. Exitus Letalis #1(Kotori)
4. OUT (Yumegari)
5. Doll Song #2(Yumegari)
6. Istota Zła (Waneko)
7. Walkin' Butterfly #4 (Taiga)
8. Kuroshitsuji #19 (Waneko)
9. Kobato #5 (JPF)
10. Silver Spoon #6 (Waneko)
11. Ścieżki Młodości #5 (Waneko)
12. Słońce jeszcze nie wzeszło (Bezdroża)
13. Książę Piekieł: Devils & Realist #3 (Studio JG)


14. No.6 #1 (Studio JG)
15. Pandora Hearts #13 (Waneko)
16. Służąca Przewodnicząca #4 (JPF)
17. Lament Jagnięcia #1 (RingoAme)
18. Kwiaty grzechu #4 (Kotori)



DODATKI:
A. Karta kolekcjonerska ze Służącej Przewodniczącej
B. Karta kolekcjonerska z No.6
C. Karta kolekcjonerska z Kobato
D. 2 x Zakładka z Pamiętników Przyszłości
E. Zakładka z Lamentu Jagnięcia

sobota, 1 listopada 2014

HOROSKOP: LISTOPAD 2014


Baran (21.03 – 19. 04)


Zaszalejesz! W tym miesiącu naprawdę będziesz nie do zatrzymania, a życie okaże się zabawą. Nie będziesz przejmować się niczym, ponieważ ten miesiąc chcesz poświęcić na zabawę i spokój. Przecież nadchodzące Święta będą okresem intensywnej pracy, koniec roku i początek nowego to wydarzenia, które warto uczcić, a nie możesz ich świętować zmęczony i wyzuty z energii. Uznasz, że nic tak nie pomaga w pozyskiwaniu sił do życia, jak dobra zabawa i czyste szaleństwo, więc dasz sobie zielone światło na wszystko, co tylko przyjdzie Ci do głowy.

"Staroć" dla Ciebie:„Love Hina”




Byk (20.04 – 22. 05)

Nuda, nuda i odrobina miłości to przepis na ten miesiąc. Z jednej strony będziesz zmęczony rutyną, z drugiej pozwolisz sobie na miłosne uniesienia, naturalnie nie zapominając o zdrowym rozsądku. Masz zbyt dużo do stracenia, więc po co miałbyś od razu stawiać wszystko na jedną kartę. Tylko nie daj się omotać temu pożądanemu przez wszystkich uczuciu, bo jeśli już wpadniesz w sidła miłostek to nie zdołasz się z nich wymknąć, a przynajmniej nie na czas i tylko narobisz sobie kłopotów. W końcu miłość to luksus, na który nie każdy może sobie pozwolić.

"Staroć" dla Ciebie:„Dragon Ball”




Bliźnięta (23.05 – 21. 06)

Niezłe z Was pracusie, drogie Bliźnięta, więc i listopad będzie dla Was okresem intensywnej pracy, sukcesów i wielkich osiągnięć. Będziecie nie do powstrzymania, jak burza wykonacie każde zadanie, jakie zostanie Wam powierzone, a efekt końcowy zasługiwać będzie na oficjalne gratulacje. Szkoła, praca, obowiązki domowe, nic to! W listopadzie będziecie istnymi demonami ambicji i sił do stawiania czoła wymaganiom innych. Nic tylko zazdrościć takiej postawy, więc nie jeden zazdrośnik w tym miesiącu stanie Wam na drodze.

"Staroć" dla Ciebie:„Inu-Yasha”



Rak (22.06 – 22.07)

Twój listopad będzie podzielony na dwa etapy. Pierwszy okaże się istnym rajem lenistwa, spokoju, relaksu. Nic nie będzie Cie interesować, wszystko będzie musiało zaczekać na Ciebie, a nie odwrotnie. Świat pędzi do przodu? Ciebie to nie interesuje! To będą istne wakacje dla Twojego zmęczonego ciała i umysłu. Niestety, ten idylliczny okres będzie musiał się skończyć, a wtedy wrócisz do ciężkiego, nudnego życia, monotonnych obowiązków, uciążliwych ludzi. Dasz sobie jednak radę, w końcu kiedyś znowu poczujesz tę wolność nicnierobienia. 

"Staroć" dla Ciebie:„Gundam Wing”



Lew (23.07 – 23.08)

Listopad? To dla Ciebie miesiąc jak każdy inny! Mało pracy, dużo relaksu i powodów do narzekania. Rozleniwiłeś się ostatnimi czasy, więc teraz wcale nie spieszysz się z mobilizacją sił. W tym miesiącu nie będziesz więc brał udziału w wyścigu szczurów, ale w swoim własnym tempie postarasz się dociągnąć do równie leniwego grudnia. No, może w przypływie dobrego serca i wielkich chęci, pozwolisz sobie na jakąś robotę, jednakże dalekie to będzie od przyjemności, bo kto przy zdrowych zmysłach chciałby pracować i jeszcze czerpałby z tego satysfakcję?

"Staroć" dla Ciebie:„Kenshin”



Panna (24.08 – 22.09)

To niestety nie będzie dla Ciebie najlepszy okres w roku. Prawdę mówiąc szybko znienawidzisz ten miesiąc za to, że da Ci w kość już na samym początku, a później będziesz mieć wrażenie, że jest z każdym dniem coraz gorzej. Wszystko zwali Ci się na głowę, nic nie będzie się układać, będziesz marzyć o grudniu codziennie przed zaśnięciem. Niestety, grudnia nie da się przyspieszyć, więc musisz dzielnie stawić czoła przeciwnościom losu. Ale głowa do góry! Nawet pech nie może być niepokonany, więc działaj powoli i rozważnie, a na pewno będzie lepiej.

"Staroć" dla Ciebie:„Mars”




Waga (23.09 – 22.10)

W końcu odpoczniesz odrobinę od uciążliwych obowiązków, a spokój odnajdziesz w gronie rodzinnym. Bliscy pozwolą Ci nabrać nowych sił do życia, dzielnie znosić przeciwności losu i napełnią Cię chęcią dalszej walki z tym, co staje Ci na drodze do realizacji marzeń. Nie od razu poczujesz zmianę, ale ten miesiąc będzie Cię powoli napełniał energią na przyszłość, tak więc w pewnej chwili będziesz już zupełnie innym człowiekiem i spojrzysz na świat pod zupełnie innym kątem. Wago, w listopadzie naprawdę możesz pokładać duże nadzieje.

"Staroć" dla Ciebie:„Chobits”



Skorpion (23.10 – 21.11)

W tym miesiącu pozwolisz sobie na trochę więcej luzu i przymkniesz oko na obowiązki. Nawet Tobie należy się chwila odpoczynku, więc dlaczego nie miałbyś tego wykorzystać? Skorpiony także zasługują na tę niewinną rozkosz relaksu, więc pozwalając sobie na samowolkę, zaczniesz mniej przykładać się do powierzonych Ci zadań. Nie skończy się to dla Ciebie najlepiej, ale wiesz doskonale, że jesteś w stanie wszystko nadrobić, więc wcale się tym nie przejmiesz. Nic nie wynagrodzi Ci przecież trudów pracy tak jak lenistwo.

"Staroć" dla Ciebie:„Crying Freeman”



Strzelec (22 11 – 21. 12)

Nie tak wyobrażałeś sobie listopad, ale to podejmowane przez Ciebie decyzje wpłynęły na całościowy obraz tego miesiąca. Obowiązki, praca, jeszcze więcej obowiązków. Chociaż czasami naprawdę kochasz to swoje nudne życie, teraz będziesz miał go dosyć i zatęsknisz za prawdziwą wolnością. Nie zdecydujesz się niestety na odważny krok i porzucenie swojego życia na ten jeden miesiąc, czy chociażby tydzień. Wbrew pozorom, zamartwiałbyś się, że wszystko runie ponieważ Ciebie nie ma w pobliżu. W końcu jesteś fundamentem życia swojego i Twoich bliskich.

"Staroć" dla Ciebie:„Czarodziejka z księżyca”



Koziorożec (22.12 – 19. 01)

Ileż można trwać w tej bezczynności? Mija miesiąc za miesiącem, a Ty nadal nie ruszyłeś do przodu, Koziorożcu. Czas to zmienić i w grudzień wejść z nadgonionymi zaległościami, czystym kontem, a więc w tym miesiącu po prostu musisz działać! Będzie to więc listopad ciężkiej walki z samym sobą, lenistwem, niedoskonałościami. Prawda jest jednak taka, że nie masz innego wyjścia i zwyczajnie musisz zacząć działać. W przeciwnym razie nigdy nie zostawisz za sobą problemów, a one lubią trzymać się zaległych obowiązków. Walcz o swoją wolność!

"Staroć" dla Ciebie:„Yami no Matsuei”



Wodnik (20. 01 – 18. 02)

Musisz się spiąć i odrobinę ogarnąć w tym miesiącu. Masz za dużo na głowie i dlatego tak bardzo się irytujesz. Nie ma sensu dalej tego ciągnąć, więc poświęć listopad na porządkowanie swoich spraw, obowiązków dnia codziennego i przyjemności, które do tej pory odkładałeś na później. Może warto poświęcić więcej czasu na rozkosze, a wszystko inne zamiatać pod dywan? Przynajmniej przez pewien czas, abyś mógł stanąć pewnie na nogach i działać efektywnie. Nie chcesz przecież się zamęczyć, prawda? A właśnie to Ci grozi.

"Staroć" dla Ciebie:„Saiyuki”



Ryby (19.02 – 20.03)

Listopad będzie dla Was, Ryby, tak samo intensywny, jak inne miesiące. Praca, praca, praca, minimum przyjemności. Musicie jednak spojrzeć na swoje obowiązki z innej perspektywy, jako że życie ucieka Wam przez palce, a tak wiele możecie osiągnąć, jeśli tylko zaczniecie uważniej rozglądać się na boki i zwolnicie odrobinę intensywne tempo życia. Oto Wasze zadanie na ten miesiąc! Listopad zależy więc od Was i od nikogo innego. Co Was czeka? Sami zdecydujcie! Chcecie nadal tkwić w tym błędnym kole codzienności czy w końcu się z niego wyrwiecie?

"Staroć" dla Ciebie:„Video Girl Aił”