wtorek, 30 grudnia 2014

News: Złote Wilczki 2014

Trochę historii:
Werewolf – Azja w Recenzjach ma dopiero rok, toteż są to pierwsze Złote Wilczki, jakie przyznam. Początkowo nagrodą miały być maskotkami, jednakże szpital pokrzyżował mi plany i zwyczajnie zmusił mnie do rezygnacji z nagrody rzeczowej w tym roku. W ten oto sposób, moje beztalencie zrodziło grafikę Złotego Wilczka, którą widzicie po lewej. Czy w przyszłości doczekamy się „statuetki”? Przekonamy się!

Tegoroczne kategorie:
Nagradzanie nigdy nie jest łatwe, jako że ktoś zawsze pozostaje w tyle. Niemniej jednak, kierując się swoim gustem i upodobaniami, postanowiłam w tym roku przyznać 8 Złotych Wilczków. Oto kategorie, które wzięłam pod uwagę:

1. Najlepsze wydawnictwo mangowe roku 2014
2. Najlepszy tytuł roku 2014
3. Najlepszy polski komiks roku 2014
4. Najlepsza nowość roku 2014
5. Najlepsza manga z dreszczykiem roku 2014
6. Najlepszy romans shoujo roku 2014
7. Najlepsza komedia roku 2014
8. Najlepsze yaoi roku 2014

Do dzieła!
ZŁOTEGO WILCZKA W KATEGORII NAJLEPSZE WYDAWNICTWO MANGOWE ROKU 2014 OTRZYMUJE:



ZŁOTEGO WILCZKA W KATEGORII NAJLEPSZY TYTUŁ ROKU 2014 OTRZYMUJE:



ZŁOTEGO WILCZKA W KATEGORII NAJLEPSZY POLSKI KOMIKS ROKU 2014 OTRZYMUJE:

ZŁOTEGO WILCZKA W KATEGORII NAJLEPSZA NOWOŚĆ ROKU 2014 OTRZYMUJE:

ZŁOTEGO WILCZKA W KATEGORII NAJLEPSZA MANGA Z DRESZCZYKIEM ROKU 2014 OTRZYMUJE:

ZŁOTEGO WILCZKA W KATEGORII NAJLEPSZY ROMANS SHOUJO ROKU 2014 OTRZYMUJĄ:

ZŁOTEGO WILCZKA W KATEGORII NAJLEPSZA KOMEDIA ROKU 2014 OTRZYMUJĄ:


ZŁOTEGO WILCZKA W KATEGORII NAJLEPSZE YAOI ROKU 2014 OTRZYMUJĄ:


GRATULUJĘ ZWYCIĘZCOM I DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM WYDAWNICTWOM MANGOWYM ZA ICH CIĘŻKĄ PRACĘ I STARANIA.

Do zobaczenia w roku 2015!

czwartek, 25 grudnia 2014

Czerwona Nić Przeznaczenia - Nekono Anyo, QuinRose





Tytuł: Czerwona Nić Przeznaczenia
Podtytuł: Legenda o ośmiu Psach Satomi
Tytuł alternatywny: Futari no Akai Enishi Satomi Hakkenden Hachitama no Ki
Autor: Nekono Anyo (ilustracje), QuinRose (scenariusz)
Tom: 1 (całość)
Wydawnictwo: Taiga
Liczba stron: 168
Ocena: -5/6





Pamiętacie Makbeta i jego trzy wiedźmy? Perseusza i trzy Graje? Poznajcie więc kolejną koszmarną trójcę, w której skład wchodzi pokrętna bestia Los, prawdziwa maszkara Przeznaczenie oraz ślepa, niema Przyszłość. Te trzy siły wiedzą, jak utrudnić człowiekowi życie, wywrócić świat do góry nogami, spleść nieszczęście ze szczęściem. Przekonajcie się, w jaki sposób zdołały wpłynąć na spokojną codzienność bohaterki „Czerwonej Nici Przeznaczenia” i innych, którym dobrały się do skóry. Przygoda już czeka. Wystarczy tylko wyjść jej naprzeciw.

Wychowywana „w męskim stroju” Shinano miała wszystko, czego tylko mogła potrzebować – przyjaciół, rodzinę, dach nad głową, prawdziwy dom. Niestety za jednym zamachem straciła wszystko, co było jej naprawdę drogie, a w zamian los ofiarował jej należący niegdyś do ojca magiczny miecz, perłę ze znakiem posłuszeństwa, znamię w kształcie piwonii oraz tułaczy tryb życia. Okazuje się jednak, że osób takich jak ona jest więcej, zaś razem tworzą grupę o nazwie Hakkenshi – Ośmiu Psich Wojowników. Każde z nich ma swój własny cel, swoje powinności, jednakże ich ścieżki bezustannie wiodą w podobnym kierunku, co sprawia, że odbywają wspólną podróż ku przeznaczeniu i wspierają się nawzajem. Co więcej, między Shinano a jednym z jej towarzyszy rozkwita uczucie, które sprawi dziewczynie niemało problemów, ponieważ magiczny miecz najwyraźniej ma w sobie coś z żywej istoty i zdecydowanie nie chce by jego właścicielka wdawała się w rozpraszające umysł i serce romanse. Czy młoda wojowniczka jest w stanie pozostać wierną drodze magicznego miecza, a jednocześnie być szczęśliwą, jak pragnął tego jej ojciec?

„Czerwona Nić Przeznaczenia” to niewielka, jednotomowa manga na podstawie gry, która naprawdę zasługuje na więcej, a więc na to by być serią. Jednym z powodów, dla których z przyjemnością widziałabym ten tytuł w większej liczbie części są stosunkowo liczni bohaterowie. Różnorodni, interesujący i nierzadko czarujący, niektórzy posiadają bogatą przeszłość i dążą do swoich indywidualnych celów. Krótko mówiąc, są naprawdę perfekcyjni. Z tego też powodu nieodżałowaną stratą jest dla mnie fakt, iż ich historie zostały w znacznym stopniu obcięte. Przeszłość niektórych z nich ograniczyła się do jednego zdania, jeszcze inni niestety jej nie posiadają. To samo tyczy się ich życiowych dążeń, które nie u każdego są jasno sprecyzowane. Nie oszukujmy się, nawet mangowa teraźniejszość nie traktuje ich jednakowo, gdyż jednych jest tu więcej, zaś innych jak na lekarstwo. Jest to niestety zrozumiałe, ponieważ w jednym tomie nie sposób zmieścić wszystkiego. Zresztą, nie zaprzeczę, że wielką sympatią darzę wszystkich pozytywnych bohaterów tej mangi, toteż nie narzekam na szczególne względy okazane głównej bohaterce, o której rzecz jasna wiemy najwięcej, oraz obiektowi jej romantycznych uczuć. Niemniej jednak, chciałabym aby równie szczegółowo potraktowano także inne postaci, które są tak ogromną zaletą „Czerwonej Nici Przeznaczenia”.

Poza bohaterami, na korzyść tego tytułu przemawia również sama historia, która niewątpliwie ma potencjał, ponieważ łączy w sobie elementy fantasy, w tym typowo azjatycką walkę za pomocą mnisich pieczęci, klasyczną i naznaczoną magią walkę na samurajskie miecze, popularną pośród japońskich legend zemstę, motyw grupy wybrańców i wątek romantyczny. Z powodzeniem możemy znaleźć tutaj także inne istotne elementy, które czynią fabułę mangi wartościową i interesującą, jak chociażby potrzebę chronienia przyjaciół czy pragnienie bliskości innej osoby. Wszystko to razem tworzy naprawdę ogrom możliwości i tematów, na które można położyć nacisk. Przyznaję, że należę do osób, które po prostu uwielbiają historie takie jak ta przedstawiona w „Czerwonej Nici Przeznaczenia” i dlatego nie mogę przeboleć tego, że mamy do czynienia z jednotomówką. Tyle do przedstawienia, a tak mało miejsca! No właśnie…


Kiedy ma się do zagospodarowania tylko 163 strony tomikowej historii, na pewno nie łatwo podjąć decyzję, co należy w niej umieścić, a co trzeba sobie podarować. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak trudne musiało to być w przypadku „Czerwonej Nici Przeznaczenia”, gdzie na uwagę zasługuje każdy szczegół. Niemniej jednak, wyboru dokonano, dzięki czemu w mandze przedstawiono gwałtowny, burzliwy feudalny świat, drogę ku zemście i przeznaczeniu oraz całkiem przyjemny romans. To właśnie ten ostatni z wymienionych przeze mnie elementów stanowi najbardziej rozwinięty wątek tomiku, ponieważ to wokół niego budowane jest wnętrze i psychika dwójki najważniejszych bohaterów. Zresztą, uczucie niemiłosiernie komplikuje życie Shinano, ponieważ dzieli jej świat na dwie części, z których obie mają być spełnieniem woli zmarłego ojca. Miłość okazuje się więc jednocześnie niezbędna i niepożądana, co wpływa na przedstawienie wewnętrznych dylematów bohaterki i zmusza ją do podejmowania niełatwych decyzji. Ot, temat rzeka zamknięty do spółki z innymi w zgrabnym, przyjemnym i wartym przeczytania tomie.

Co się zaś tyczy kreski, naprawdę może się podobać. Jest staranna i niezwykle miła dla oka, najważniejsze proporcje ludzkich postaci pozostają w pełni zachowane, zaś ich całokształt wpływa na atmosferę romansu z ładnymi dziewczętami i przystojnymi mężczyznami. Niemniej jednak, należy podkreślić, iż przedstawione w mandze sceny walki cechuje dynamizm i przejrzystość. Kolorystycznie w tomiku przeważa szarość i biel, co wpływa na klimat przedstawionej historii, w której między tematem romansu i humorem przetacza się powaga oraz dramat walki, zemsty i wewnętrznych rozterek. Można więc z powodzeniem powiedzieć, że kreska „Czerwonej Nici Przeznaczenia” jest emanacją tego, co znajdziemy wczytując się w tomik.

Mając na uwadze powyższe, zaliczam ten tytuł do mang wartych uwagi i bardzo przyjemnych, chociaż stanowczo zbyt krótkich. Podejrzewam, że pozycja podejdzie bardziej dziewczętom, ze względu na dominujący wątek romantyczny oraz kreskę, jednakże nie ma co zaciekle kręcić nosem, gdyż sceny walki i akcja stawiają „Czerwoną Nić Przeznaczenia” ponad zwykłym romansem. Przyznaję całkiem szczerze, że mi ta jednotomówka się podobała i jeśli tylko będę miała okazję, na pewno rzucę okiem również na odpowiadającą jej grę produkcji QuinRose.




wtorek, 23 grudnia 2014

¡Viva la FIFA! tom 1 - Agata „LLP” Sutkowska





Tytuł: ¡Viva la FIFA!
Autor: Agata „LLP” Sutkowska
Tom: 1
Wszystkich tomów: 2 (planowanych 7)
Stan aktualny (PL): seria otwarta
Wydawnictwo: Kotori
Liczba stron: 168
Ocena: =5/6






Starzy mangowi wyjadacze słysząc o footballu na pewno mają przed oczyma ten sam tytuł, który naznaczył także lata mojej młodości: „Captain Tsubasa” („Kapitan Jastrząb”) – manga pożądana, ale nigdy nie wydana na naszym rynku, co uważam za nieodżałowaną stratę. Wielu z Was zapewne machnie ręką i uzna, że polski komiks „¡Viva la FIFA!” nigdy nie zastąpi nam tego japońskiego hitu, zawsze obecnego w naszych sercach, więc po co w ogóle po niego sięgać. Ale po co właściwie miałby zastępować cokolwiek? Agata Sutkowska dała nam to, czego tak bardzo nam brakowało przez wszystkie te lata – komiks sportowy, którego sercem jest piłka nożna i za to niech jej będą dzięki, ponieważ mnie nim do siebie przekonała.

Pod gorącym słońcem Brazylii, w samym Rio de Janeiro, gdzie ogromny pomnik Jezusa Odkupiciela każdego dnia z otwartymi ramionami wita mieszkańców, przejezdnych i turystów, łaciata piłka urasta do rangi świętości, gdy toczy się po trawie bądź szybuje w powietrzu by zatrzymać się w siatce lub chociaż przekroczyć tę magiczną linię wyznaczającą granicę między boiskiem a bramką. Wbrew pozorom, to właśnie ona jest prawdziwą gwiazdą pośród głośnych krzyków i wiwatów publiki czekającej na ostatni gwizdek. Choć ma ogromne powodzenie, piłka nie jest niestety samowystarczalna, toteż potrzebuje rąk i nóg, pędu, siły, ruchu. Całe szczęście, przez te najważniejsze 90 minut, wszystko to zapewnia jej dwudziestu dwóch ludzi, którzy uganiają się za nią, konkurują o nią, a nierzadko nawet wszczynają awantury byle tylko ją zdobyć. Nastoletni Jurek Kos jest jednym z jej adoratorów i zajmuje pozycję bramkarza w drużynie liceum Todos os Santos. Gdzieś tam, pod jego niezdarnością i rozkojarzeniem, kryje się talent, który bardzo trudno z niego wyciągnąć. Niestety, kiedy do drużyny dołącza nowy, utalentowany zawodnik, Jurek nie ma zbyt wiele czasu na zabawę w fajtłapę. Albo da z siebie wszystko, albo może pożegnać się ze szkolną drużyną, a tego z pewnością by nie chciał.


Odłóżmy na bok temat sportu i skupmy się na tym, co poza piłką nożną możemy znaleźć w „¡Viva la FIFA!”, a warto wspomnieć, iż autorka w dużym stopniu nawiązuje w swoim komiksie do zwyczajnego życia i codziennych problemów swoich bohaterów, które wcale nie są tak odległe od naszych. Na pierwszy plan wysuwa się niełatwe zadanie polegające na znalezieniu swojego miejsca na ziemi. Każdy z nas pragnie przecież tego małego kącika, w którym czuje się sobą, jest otoczony akceptującymi go ludźmi, ma poczucie bezpieczeństwa i bycia „na miejscu”. Tak też ma się sprawa z naszym głównym bohaterem, który pragnął i odnalazł to swoje miejsce, a teraz trzyma się go z całych sił, ponieważ jego utrata oznaczałaby samotność. Tego Jurek boi się chyba najbardziej i czytelnik widzi, jak bardzo zdesperowany jest nastolatek, który nie chce utracić tego, co jest dla niego cenne. Co więcej, autorka wprowadza także postać młodego Serba, który będąc wyraźnym przeciwieństwem Kosa, jednocześnie wydaje się do niego podobny. Różnica polega na tym, że Jurek znalazł już ten swój kącik na ziemi, podczas kiedy Serb dopiero go poszukuje. „¡Viva la FIFA!” porusza więc problem bardzo powszechny i odgrywający istotną rolę w życiu młodego człowieka, który z każdym dniem zbliża się ku dorosłości i wyborom pomiędzy marzeniami a tą często łatwiejszą drogą.


Sprawa kolejna to przyjaźń, czyli temat rzeka – w szczególności, kiedy idzie o płeć męską. Jak myślicie, ile różnych obliczy potrafi przybierać takie męskie braterstwo? Przyznam się szczerze, że ja tego nie zliczę, ale Agata Sutkowska postanowiła zmierzyć się z tym tematem i już teraz prezentuje nam kilka interesujących „zestawów przyjaźni”. W tym miejscu pojawia się jednak drobny problem. Kiedy w ogóle między chłopakami tworzy się więź silniejsza niż zwykła znajomość? Podziwiam autorkę, która postanowiła skupić się w swojej historii na chłopcach, jako że w swojej prostocie potrafią być niezwykle skomplikowani. Nie oszukujmy się, ile to razy dwóch samców daje sobie w łeb, by później stać się najlepszymi kumplami. Tak, męskie przyjaźnie potrafią być naprawdę niezrozumiałe, fascynujące i jedyne w swoim rodzaju. Jestem więc bardzo ciekawa, jak z tym zadaniem poradzi sobie autorka, za którą trzymam mocno kciuki.

W tym tomie „¡Viva la FIFA!”, liźniemy także poważniejszych problemów, które rozwijają się w mniejszym bądź większym stopniu już teraz, a w kolejnych częściach będą niewątpliwie kontynuowane. Jednym z nich jest rodzina, jej rozpad i w konsekwencji, brak wsparcia ze strony bliskich, duma z własnych osiągnięć przeradzająca się w zawód, radość ze wspólnie spędzanych chwil przyjmująca postać samotności. Od takich zgryzot nie da się uciec, ponieważ dotykają wielu młodych ludzi, w których życiu rodzinnym nie układa się tak, jakby sobie to wymarzyli. Jest to więc kadr wycięty z życia zwykłego nastolatka, którego rodzice rozeszli się i postanowili zacząć od nowa. Drugim problemem, jaki zostaje nam przedstawiony jest narkobiznes. Jak na razie nie mamy z nim do czynienia w stopniu pozwalającym na jednoznaczne konkrety, jednakże bez wątpienia jest to grubsza sprawa, która nie przejdzie w komiksie bez echa i może odbić się na wszystkich bohaterach oraz ich drużynie.


Co się zaś tyczy kreski, jest to naprawdę twardy orzech do zgryzienia. Można na nią narzekać, ale nie trzeba i przyznam, że ja nie mam najmniejszego zamiaru tego robić, ponieważ mnie osobiście kreska autorki nie przeszkadza. Określiłabym ją mianem „raczej przyjemnej” i „nie najgorszej”, gdyż pozostawia trochę do życzenia, jest raczej prosta i bardzo charakterystyczna, jednak z drugiej strony, chyba nikt nie oczekuje, że komiks o sporcie będzie charakteryzował się zniewalająco wyglądającymi bohaterami nadającymi się perfekcyjnie do romansideł. Podejrzewam także, że w przyszłych tomach kreska się wyrobi, na co wskazywałaby okładka, toteż czekam na kontynuację cierpliwie.

Nie będę owijać w bawełnę, jako że nie jest to tajemnicą, football od czasów dzieciństwa jest jedną z moich największych słabości, toteż sięgnięcie po „¡Viva la FIFA!” było tylko kwestią czasu, a reedycja tego tytułu okazała się idealną okazją do działania. Mój organizm otrzymał swoją tomową dawkę upragnionej tematyki, a teraz czeka na więcej tych rozkosznych dreszczy, jakimi reaguje na piłkę nożną. Nie zapominajmy jednak, że autorka nie skupiła się tylko na sporcie, ale również na prawdziwym życiu swoich bohaterów, czym tchnęła w swoją historię duszę. Jej komiks przypomina więc siłacza o wrażliwym sercu i podejrzewam, że taki obraz „¡Viva la FIFA!” już zawsze będzie obecny w mojej świadomości, od tomu pierwszego aż po ostatni.




*Załączone w recenzji skany pochodzą ze strony deviantart autorki.

Werewolf - Azja w Recenzjach życzy Wam wesołych Świąt!

Kochani, życzę Wam radosnych, spokojnych i pełnych mangi Świąt Bożego Narodzenia.
Mam nadzieję, że w rok 2015 wszyscy wejdziemy z nową energią do pracy i masą nowych pomysłów, marzeń, planów wartych zrealizowania.

Kirhan (Werewolf - Azja w Recenzjach)


poniedziałek, 22 grudnia 2014

News: Manga One Piece na deskach teatru kabuki

www.japantimes.co.jp
Podczas mangowej imprezy Jump Festa 2015 expo, która odbyła się 20-21 grudnia 2014 roku w Makuhari Messe w prefekturze Chiba, wydawca niekończącej się, kultowej mangi One Piece podał do wiadomości publicznej zaskakującą informację. Wielki hit Eiichiro Ody zostanie zaadaptowany do teatru kabuki i wystawiony już w przyszłym roku.


www.japantimes.co.jp
Za produkcję teatralnych piratów odpowiedzialne będzie studio filmowe Shochiku, które ma już na swoim koncie inne przedstawienia. Twórcy mają nadzieję, że dzięki teatralnej adaptacji One Piece zdołają dotrzeć zarówno do fanów kabuki, jak i do osób, dla których teatr ten jest już przeżytkiem.

Warto dodać, iż główną rolę w przedstawieniu odegra popularny aktor kabuki Ennosuke Ichikawa IV, co wyraźnie świadczy o zaangażowaniu i zdeterminowaniu producenta pragnącego połączyć dwa światy – mangę i kabuki, współczesność i klasykę.

W Polsce mangę One Piecewydaje J.P. Fantastica.




Źródło: www.japantimes.co.jp

Kwiaty grzechu tom 4 - Lee Hyeon-Sook




Tytuł: Kwiaty grzechu
Tytuł alternatywny: Ak-eui Kkot, The Flower of Evil
Autor: Lee Hyeon-Sook
Tom: 4
Wszystkich tomów: 7
Stan aktualny (KR): seria zamknięta
Wydawnictwo: Kotori
Liczba stron: 174
Ocena: 5+/6







Ludzie uwielbiają dramaty, nie potrafią znieść przesadnej słodyczy, zbyt dużej radości bohaterów czy łzawych happy endów, a jednak kiedy mają pod ręką prawdziwy, bardzo prawdopodobny dramat, nie potrafią go docenić, uciekają od trudnego tematu, który stwarza prawdziwy problem. Jak to jest, że czytelnicy wolą wydumane, naciągane życiowe komplikacje, zamiast sięgnąć po tytuł, który ma do zaoferowania prawdziwe mury, których nie sposób przeskoczyć? Nie wiem, jak to w ogóle możliwe, że tytuł tak skrupulatnie i starannie tworzony, jak „Kwiaty grzechu” może przejść koło licznych czytelników niemal niezauważony, ale to już strata tych, którzy boją się prawdziwego dramatu i wolą chwytać się słabych, umownych problemów zamiast stawić czoła czemuś prawdziwemu. Ci, którzy sięgnęli po tę manhwę z pewnością wiedzą, o czym mówię, a inni może powinni się zastanowić nad tym, czy aby na pewno słusznie odwracają głowę od tego tytułu.

Sewa postanawia zrobić bratu na złość i przenocować u Sungchana, który z niejaką przyjemnością zaoferował jej pomoc i bezpieczne schronienie na noc. Podobna decyzja spotyka się z wielkim niezadowoleniem Sejoona, a nawet z jego wściekłością. Wprawdzie plan snu poza domem nie wychodzi tak, jak dziewczyna sobie to wyobrażała, ale mimo wszystko zaistniały problem zbliża ją do kolegi z dzieciństwa i jest ciosem dla ciągle niezadowolonego brata. Rodzeństwo nadal prowadzi swoją dziwną grę, szukając sposobów by sprawiać siebie nawzajem ból, a przy okazji ranią innych. Na domiar złego, pod postacią byłej dziewczyny, o uwagę upomina się także przeszłość Sungchana, który ukrywa zdecydowanie więcej niżby mogło się wydawać. Mimo wszystko między nim a Sewą pojawia się pewna nić porozumienia, która jest solą w oku coraz bardziej zazdrosnego Sejoona.


O tym, że „Kwiaty grzechu” są manhwą skupiającą się nie na wydarzeniach, ale na ludziach, wiemy już od pierwszego tomu i upewniamy się o tym, z każdą kolejną częścią. Kawałek po kawałku budujemy pełniejszy obraz postaci, modyfikujemy go, uaktualniamy, jako że każdy tom przynosi coś nowego, każdy tom coś zmienia. Tym samym, bohaterowie Lee Hyeon-sook są jak rzeka – niby wyglądają tak samo, ale nigdy nie są tacy jakimi byli poprzednio, a ich ewolucję najdokładniej widać w tomie czwartym. Na tym etapie historii, nikt nie pozostał niezmieniony, każdy odkrył przed czytelnikiem jakieś karty i każdy ma coś jeszcze do zaoferowania, ale to Sewa przeszła na naszych oczach największą metamorfozę. Dzięki usilnym staraniom Sungchana, który wyraźnie ma coś za uszami, dziewczyna zaczyna otwierać się na niego, a tym samym na świat zewnętrzny, który wychodzi poza cztery ściany jej domu, rodziców oraz brata bliźniaka. Niedostępna, chłodna i trzymająca wszystkich na dystans outsiderka najwyraźniej zaczyna reagować na uczucia inne niż miłość do Sejoona, powoli mięknie, normalnieje. Wprawdzie wciąż podporządkowuje swoje serce zakazanemu uczuciu, ale teraz jest w stanie również żyć w świecie, nawet jeśli rozszerzył się on tylko o jedną osobę. Jej kreacja jest więc naprawdę godna podziwu i bez wątpienia była szczegółowo przemyślana, jako że Lee Hyeon-sook w perfekcyjny sposób formuje postać Sewy i jej skomplikowaną psychikę.


Tak się składa, że tym razem to osoba Sejoona została przedstawiona w sposób bezsprzecznie negatywny i to on wprowadza do historii wyraźny kontrast „wykorzystywania”. Chłopak wydawał się do tej pory być w miarę rozsądny, chciał uwolnić siebie od Sewy i Sewę od siebie, jednakże teraz jego maska opada i Sejoon już nawet nie kryje swoich prawdziwych intencji wobec innych osób. O ile jego siostra miała nieprzyjemny nawyk wykorzystywania sytuacji, by zwrócić na siebie uwagę brata, o tyle chłopak okazuje się bardziej bezwzględny, gdyż do swoich celów wykorzystuje ludzi. Za wszelką cenę chce zranić Sewę, siłą odepchnąć ją od siebie, ale jednocześnie nie może znieść myśli, że ona wydaje się naprawdę od niego odsuwać. Jest jak zwierzę w klatce, które nie wie czego chce, miota się, wścieka, nie panuje nad emocjami. Kryjąca się w nim bestia jest żądna krwi, choć wciąż tkwi na uwięzi. Prawdę mówiąc, Sejoon jest pod tym względem bardziej niestabilny niż siostra, która przynajmniej zawsze miała jeden cel, podczas gdy on był bezustannie zagubiony, niezdecydowany, pełen sprzeczności. Tym samym, dramat psychologiczny, który wypełnia „Kwiaty grzechu” po brzegi staje się tym intensywniejszy i w kolejnych tomach może nieść za sobą wszystko.

Prawdę mówiąc, w tej części prezentowanej przez autorkę historii możemy doszukać się elementu, którego tak naprawdę wcześniej nie było, jako że uczucia, jakimi darzyli się wszyscy bohaterowie były faktem. Czytelnik po prostu się o nich dowiadywał i musiał je zaakceptować. Teraz sytuacja się zmienia, gdyż Lee Hyeon-sook wprowadziła do swojej manhwy budzące się uczucie, które rodzi się na naszych oczach, chociaż uświadamiamy sobie to dopiero pod koniec tego tomiku. Wiąże się to ściśle ze zmianami, jakie zaszły w jednej postaci i właśnie rozpoczęły się w drugiej, której status emocjonalny nie był do końca jasny. Czytelnik mógł dać się zwieść czułym słówkom lub zachować czujność, ale teraz sprawa wydaje się oczywista. Należy przyznać, że ten nowy wątek miłosny został wprowadzony w odpowiednim momencie i w perfekcyjny sposób, gdyż nie jest uczuciem budowanym na piasku, ale wznosi się na mozolnie stawianych fundamentach zasadności.


Swoje istotne pięć minut w tym tomie znalazła także postać Siyeon, niedocenionej dziewczyny Sejoona, która w jego rękach już nie raz wydawała się tylko zabawką. Inteligentna, utalentowana i ładna, beznadziejnie zakochana i dlatego skłonna walczyć w swojego wybranka. Do tej pory nie odznaczała się niczym szczególnym, układnie starała się dać rodzeństwu czas na poukładanie swoich spraw, ale w konsekwencji stawała się tylko ofiarą złości Sewy i gierek Sejoona. Jak dowiadujemy się w tym tomie, jej pogoń za ukochanym odbiła się zarówno na wynikach w nauce, jak i na jej charakterze, jako że również w niej zaczyna budzić się mrok. Jak na razie jest zaledwie cieniem, ale zazdrość, ból urażonej dumy i zdradzonych uczuć daje o sobie znać. Mimo wszystko, Siyeon chyba jako jedyna naprawdę może odwrócić się od szalonych w swojej miłości bliźniąt i tym samym ułożyć sobie życie z dala od dramatów oraz wielkich i małych tragedii, jakie niosą za sobą uczucia. Mam wrażenie, że jej postać jest tą jedyną naprawdę niewinną, która stała się prawdziwą ofiarą rodzeństwa, co najwyraźniej zaczęła już sobie uświadamiać. Przyznaję, że do tej pory nie przepadałam za Siyeon, jednakże teraz naprawdę patrzę na nią inaczej i współczuję jej tych wszystkich bezowocnych starań, które z góry skazane były na niepowodzenie.

Podsumowując, czwarty tom „Kwiatów grzechu” to swoiste odwrócenie ról, nowe oblicza bohaterów, uśpienie jednej bestii i obudzenie drugiej. Historia zakochanych w sobie bliźniąt od początku była fascynująca i mroczna, skupiała się na psychologicznym ukazaniu postaci oraz na dramacie zakazanego uczucia i wynikającym z niego szaleństwie, ale jakimś cudem z tomu na tom robi się coraz ciekawiej, a wszystkie zalety manhwy wydają się nabierać jeszcze większej intensywności.


sobota, 20 grudnia 2014

Doll Song tom 2 - Lee Sun-young





Tytuł: Doll Song
Autor: Lee Sun-young
Tom: 2
Wszystkich tomów: 5
Stan aktualny (KR): seria zamknięta
Wydawnictwo: Yumegari
Liczba stron: ???
Ocena: 6/6






Miłość jest krwią, którą serce tego świata pompuje przez każdego z nas bez wyjątku, zaś wszelkie uczucia niczym tlen przepływają dzięki niej od człowieka do człowieka, pozostając w bezustannym ruchu. Nie sposób od niej uciec, nie można zamknąć oczu, zasłonić uszu i udawać, że nie istnieje. Miłość po prostu jest i pojawia się w każdej dziedzinie życia, w sztuce, w literaturze, w muzyce. Jest pępkiem świata, zaś „Doll Song” to składany jej niezmierzenie piękny hołd.

Dramatyczne wydarzenia oraz świadomość własnej odmienności wyczerpały Woo-hee, która znajdując się pod opieką swojego stwórcy przebywa w ekskluzywnym domu uciech. Jest teraz w pełni świadoma uciekającego czasu, ale nie potrafi zrozumieć, w jaki sposób straciła wszystkie wspomnienia odległej przeszłości i co pchnęło ją do opuszczenia ducha śliwy. Mimo problemów z pamięcią, bardzo powoli powracają do niej strzępki dawnych przeżyć, które dziewczyna próbuje poukładać w całość. W tym samym czasie, jej ojciec prowadzi swoje własne gierki, wysługując się przy tym demonami. Najwidoczniej nie przewidział jednak, że córka może wymknąć mu się spod kontroli. Tak się składa, że nieomal równocześnie, tajemniczy podróżnik próbuje trafić do Wioski Śliwy, gdzie ma nadzieję odnaleźć swoją wyjątkowo piękną ukochaną sprzed dziesięciu lat. Jest przekonany, że jego wybranka zupełnie się przez ten czas nie zmieniła. Czy rzeczywiście może tak być?


„Miłość romantyczna ma trzy wymiary. Po pierwsze, można kochać bez wzajemności.” (strona 203)

Jak wspomniałam wyżej, „Doll Song” to hołd składany miłości, która jest esencją tego tytułu, nadzieją, dramatem, wahaniem. Nieodwzajemnione uczucie to jeden z tych właśnie dramatów tego tomu. Wprawdzie temat zostaje dopiero wprowadzony na poważnie, ale już teraz czujemy jego ciężar i możemy poczuć ból postaci, które mają to wątpliwe szczęście zmierzyć się z miłością ogromną, ale jednostronną. Autorka wybrała do tego dwie istoty, z których żadna nie jest człowiekiem, ale obie potrafią zatracić się w uczuciach niezwykle ludzkich, ale jakże silnych. Prawdę mówiąc, mamy wrażenie, że miłość i w konsekwencji wszystkie jej produkty uboczne – zazdrość, nienawiść, smutek – czynią tę dwójkę nieszczęśników niemal szalonymi. Odpowiedzią na obłęd miłości w przypadku braku wzajemności jest krew, która syci furię i najwidoczniej przynosi chwilową, ale znikomą ulgę. Zresztą, warto również zwrócić uwagę na fakt, że im mniej człowieczeństwa powinno być w tej dwójce postaci, tym goręcej i głębiej kochają, a przyznam, że mam ogromną słabość do motywu: im mroczniejsze serce, tym mocniej czuje. W tym miejscu wypada także zauważyć, iż Lee Sun-young w znakomity sposób zestawiła ze sobą delikatność i niewinność Woo-hee, która jest tylko zwykłą, ożywioną lalką, z brutalną siłą namiętności istot nadnaturalnych, posiadających pewną władzę. To naprawdę robi wrażenie i działa na wyobraźnię, jako że czytelnik zaczyna się wahać, nie wiedząc po której stronie powinien się opowiedzieć.


„Po drugie, miłość może być uczuciem łączącym parę ludzi.” (strona 203)

Miłość odwzajemniona to kolejny wątek, który zostaje nam tutaj przedstawiony, chociaż nie mamy żadnej pewności, że takie przypuszczenia są słuszne. Nie wiemy do końca, co było głównym powodem ucieczki Woo-hee od swojego stwórcy – miłość czy może strach. Przyznaję, że podczas lektury mamy wrażenie, że autorka robi nam to specjalnie i bawi się z nami. Z jednej strony, pozwala wierzyć, że ciepło, troska i uśmiech łagodnego mężczyzny mogły dotrzeć do równie uroczej Woo-hee, tymczasem z drugiej, ukazuje wahanie, niepewność, ucieczkę, podczas której dziewczyna odwraca się do tyłu. Jak więc mają się sprawy z tą odwzajemnioną miłością u Lee Sun-young? Ryzykiem jest pokusić się o jakiekolwiek stwierdzenie, kiedy zakończenie może okazać się naprawdę nieprzewidywalne, ale wydaje mi się, że autorce bliższy jest dramat tej serii oraz gwałtowność uczuć, toteż swój obraz miłości obustronnej postanowiła zbudować właśnie na fundamencie tej nieodwzajemnionej. Które uczucie okaże się więc tym szczęśliwym i rzeczywiście „łączącym parę ludzi”? Nie oszukujmy się, autorka w doprawdy perfekcyjny sposób szachuje uczuciami swoich bohaterów, czym pobudza również i swojego czytelnika.


„I po trzecie… Ból rany, którą sobie zadałem, doprowadza mnie do szaleństwa.” (strona 203-204)

Sądzę, że w tym miejscu wypada wspomnieć również o bólu, do którego prawdziwych powodów duch śliwy nie chce się przyznać nawet przed samym sobą. Jako czytelnicy, wiemy doskonale, że całemu temu bolesnemu zamieszaniu winna jest miłość, zaś cierpienie płynie z chorobliwej zazdrości oraz straty ukochanej. Bez problemu zauważamy jednak, iż sam główny zainteresowany odbiera to zupełnie inaczej. W jego mniemaniu, ból bierze swój początek z cielesnej i duchowej rany – ciało z jego ciała zdradziło go, uciekło, a brakująca część nigdy nie odrosła. To bardzo ciekawy zabieg, który idealnie pasuje do kogoś tak łatwo wpadającego w gniew i tak bezlitośnie rozprawiającego się z przeszkodami, jakie stają mu na drodze. Lee Sun-young kreując ducha śliwy doskonale wiedziała, w jaki sposób oddać jego mrok i szaleńczą pasję, a przy okazji zmiękczyć czytelnika. Chyba każdy zgodzi się ze mną, iż spisała się na medal, gdyż jej czarny charakter jest jednocześnie jednym z najbardziej wyrazistych i romantycznych bohaterów serii, ponieważ łączy w sobie sprzeczności, których może sam nie jest jeszcze świadomy. Uwielbiam go.

Na koniec chciałabym nadmienić, iż w tym tomie autorka powoli sięga do kolejnych elementów folkloru, które czynią „Doll Song” tytułem jeszcze bardziej interesującym, gdyż dramaty nabierają dzięki nim dodatkowej mocy, zaś miłosna intryga staje się tym bardziej wyrafinowana. Dzięki tym właśnie motywom, Lee Sun-young rozbudowuje swoją historię coraz bardziej, a temat uczuć traci swój zwyczajny, ludzki wymiar. Bohaterowie kochają mocniej, mocniej nienawidzą, dotkliwiej cierpią, mają więcej możliwości zemsty, rozładowania złości. Wprowadzenie dodatkowych elementów ludowych wierzeń bezsprzecznie sprawia, że tytuł ten wydaje się nam w równej mierze eteryczny i gwałtowny, a więc w pełni wyjątkowy.

W jaki sposób mogę podsumować to, co podsumowania nie wymaga? „Doll Song” to manhwa, która robi wrażenie, zmienia obraz nudnej, przereklamowanej miłości w walkę żywiołów. Tutaj granica między przeciwieństwami zostaje zatarta – dobro i zło, miłość i nienawiść, mrok i jasność, wszystko jest jednym. To bez wątpienia najlepszy tytuł roku 2014!


czwartek, 18 grudnia 2014

Are you Alice? tom 1 - Ai Ninomiya, Ikumi Katagiri





Tytuł: Are you Alice?
Autor: Ai Ninomiya (scenariusz), Ikumi Katagiri (ilustracje)
Tom: 1
Wszystkich tomów: 11
Stan aktualny (JP): seria otwarta
Wydawnictwo: Waneko
Liczba stron: 194
Ocena: 5+/6






Jak to się zaczęło:
Zanim Wydawnictwo Waneko ogłosiło Are you Alice? swoją nadchodzącą nowością, ktoś wspomniał już o tym tytule w komentarzu, co skłoniło mnie do rozpoczęcia małego dochodzenia i rozeznania się w sytuacji. Przyznam, że zafascynowanie tą pozycją przyszło bardzo szybko i momentalnie zdecydowałam się na wejście do Krainy Czarów stworzonej przez Ai Ninomiyę i zilustrowanej przez Ikumi Katagiri. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, w co się pakuję i chyba nawet teraz nie jestem tego do końca świadoma, ponieważ Are you Alice? kryje wiele tajemnic, psychologicznego ciężaru, fascynującego wykorzystania motywów. Cóż, nie ma się czemu dziwić, w końcu jest to tytuł wyjątkowy.

Sneak peek:
Nie zna swojego imienia, nie pamięta przeszłości, jest pustą skorupą otoczona pragnieniami, których zaspokojenia szuka w Krainie Czarów – miejscu niezwykłym, rządzonym przez Królową Kier, do którego drogę do tej pory wskazywał Biały Królik. Przed nim do Krainy Czarów przybyło osiemdziesiąt osiem dziewcząt, z których żadna nie spełniła swojego zadania, jakim było zostanie „Alicją”, żadna nie zdołała zabić tego, który je tam sprowadził. Teraz to w rękach bezimiennego chłopca, który nie mając lepszej alternatywy przyjął imię Alicji, spoczywa broń mogąca uśmiercić Białego Królika. To jego cel, tylko w ten sposób może zaspokoić targające nim pragnienia. Jeśli zdoła dopasować się do tego dziwnego, pokrętnego świata, jeśli wykorzysta ludzi mających ułatwić mu drogę do punktu docelowego, będzie w stanie uzyskać swoje własne miejsce na ziemi, stanie się kimś konkretnym, naprawdę zyska imię. Niestety droga do celu jest wyboista i długa, zaś on jest już osiemdziesiątą dziewiątą Alicją. Czy może liczyć na to, że to właśnie jemu powiedzie się to, co nie udało się nikomu innemu?

Alicja w Krainie Czarów:
Któż z nas nie słyszał o Alicji w Krainie Czarów Carrolla Lewisa – niedługiej historii dziewczynki, która w pogoni za Białym Królikiem trafia w miejsce groteskowe, niezrozumiałe, rządzące się swoimi prawami? Nie oszukujmy się, to klasyk, którym karmi się niemal każda dziedzina sztuki – nie ważne, czy nam się to podoba, czy nie. Nawet na naszym rynku mangowym możemy znaleźć inny tytuł, który również przywołuje motyw Alicji, chociaż bez wątpienia Are you Alice? ma w tej kwestii więcej do powiedzenia. Jeśli mam być szczera, po przeczytaniu pierwszego tomu porównałabym tę historię do bardzo popularnych współcześnie alternatywnych wersji klasycznych pierwowzorów, z którymi możemy spotkać się chociażby w przypadku baśni. Jednocześnie manga wydaje się być jednak przyszłością powieści, ciągiem dalszym, tym, co następuje po „żyli długo i szczęśliwie”. Niemniej, jest jeszcze za wcześnie by ocenić, z którą wersją tak naprawdę mamy tu do czynienia.


Motyw gry:
Kiedy zabieramy się za czytanie Are you Alice?pierwszym, co przychodzi nam do głowy jest obecny w historii motyw gry, w której panują ścisłe, z góry ustalone zasady. Bez względu na to, ile razy by się w nią nie grało, reguły pozostają niezmienne. Tym samym, przedstawiona w mandze historia przypomina mi grę w szachy, gdzie każda figura ma swoje własne zasady poruszania się, zaś gracze, a wraz z nimi poszczególne pionki, muszą się do nich dostosowywać. Nie ważne kto siedzi po jednej czy drugiej stronie szachownicy, ponieważ żadna z tych osób nie ma tak naprawdę żadnej wolnej woli. Możliwości ruchu po czarnych i białych polach są ograniczone przez zasady niezależne od graczy. Niemniej jednak, w Are you Alice? do szachownicy zasiada laik, ktoś kto po prostu musi się mylić i łamać zasady nawet nieświadomie. Pytanie, ile czasu zajmie mu spamiętanie reguł, zastosowanie się do nich i czy w ogóle do tego dojdzie. Prawdę mówiąc, równie dobrze możemy na miejscu szachów postawić karty do gry, które byłyby elementem dodatkowo łączącym mangę z powieścią Carrolla Lewisa. As bije króla, król bije damę, dama bije waleta i tak dalej – tyle, że w tej historii „bije” oznacza „zabija”.

Poszukiwania i pragnienia:
Jednym z istotnych elementów tworzących psychologiczne zaplecze mangi jest poszukiwanie po omacku tego, co utracone oraz niezwykle silna, niemal szaleńcza potrzeba odnalezienia niezidentyfikowanej do końca zguby. Czego tak naprawdę poszukuje w Krainie Czarów nasz główny bohater? Imienia, przeszłości, swojego miejsce na ziemi, celu istnienia? Świeżo upieczona Alicja najwyraźniej pragnie tego wszystkiego, ale możemy mieć wrażenie, że jest coś jeszcze, coś przemilczanego, ukrytego w niesłyszalnym szepcie. Zresztą, poszukiwanie i pragnienie odnalezienia pojawia się także w przypadku innych bohaterów, a przynajmniej takie sprawiają wrażenie. Przykładem może być Biały Królik, który z jakiegoś powodu sam sprowadza i nazywa kolejne nowe Alicje, który sam ustalił niedorzeczny sposób, w jaki kandydatka na Alicję może rzeczywiście się nią stać. Co się zaś tyczy Księżnej oraz Kota z Cheshire, oboje są w pewny stopniu niepełni, wybrakowani z powodu swoich ról, jakie odgrywają w Krainie Czarów. W ich słowach i zachowaniu wyczuwamy tęsknotę za tym, czego pragną, a co jest dla nich niedostępne. Wyobraźcie sobie ten psychologiczny ciężar płynący z ich bezsilności... To robi wrażenie.

Nigdy nie patrz w tył:
Wyjątkowy klimat mangi podkreśla także obecność Żali i ich pochodzenie, które bez wątpienia wielu czytelnikom skojarzy się ze starą i niezwykle popularną teorią na temat pozostających na ziemi dusz zmarłych. Warto jednak dodać, iż w Are you Alice? do tego motywu dołączono inny, antyczny. Pamiętacie Orfeusza, który zszedł do Hadesu by odzyskać ukochaną? Spojrzenie za siebie oznaczało w jego przypadku utratę szansy na przywrócenie żony do świata żywych, było więc niejako źródłem nieszczęścia. Odłóżmy jednak na bok podobne szczegóły. W omawianej przeze mnie mandze oglądanie się za siebie jest jednoznaczne z patrzeniem w przeszłość, z wyrażaniem żalu po tym, co było, z rozpamiętywaniem, a wszystko to zostało w Krainie Czarów zakazane. Mieszkańcy muszą więc żyć chwilą i patrzeć tylko do przodu, ponieważ łamanie zasad mogą przypłacić życiem. Świat idealny dla kogoś, kto chce zapomnieć o przeszłości, ale co z osobą, która tak jak nasza Alicja nie pamięta, co działo się z nią wcześniej?

Plakat dołączony do polskiej przedpłaty/prenumeraty

Siła imienia:
Kolejna sprawa. Jak myślicie, jak wielka moc drzemie w imieniu? Myślę, że odpowiedzi na to pytanie może być nieskończenie wiele, jako że motyw imienia, zaczerpnięty niewątpliwie z folkloru, jest niezwykle popularny w literaturze i z niej sięga swoimi mackami na inne dziedziny sztuki. Jak zauważamy w pierwszym tomie Are you Alice?, dotarł także tutaj i bez wątpienia sprawił, że manga ta stała się dzięki niemu jeszcze bardziej psychologicznie napiętnowana. Chodzi tu bowiem o imię, które pozwala na działanie i w pewnym stopniu tworzy człowieka. Jeśli weźmiemy pod uwagę Alicję, imię to wiąże się silnie z chęcią bycia kimś innym, kimś z góry ukształtowanym przez zasady panujące w Krainie Czarów, ponieważ bycie Alicją nie oznacza tak naprawdę bycia sobą. Zresztą, podobnie mają się sprawy z innymi bohaterami, którzy również są tworzeni przez swoje imiona, one zaś dopasowują im role odgrywane w tym niezwykłym świecie. Uważam, że to fascynujące, ponieważ nasz bohater nie jest kimś całkiem świadomym tego, że powinien być marionetką, za której sznurki pociąga ktoś inny, jeszcze nam nieznany. Nasza Alicja jak na razie posiada więc wolną wolę, zadaje pytania, pragnie zrozumieć. Czy w miarę jak przyjdzie jej spędzać czas w Krainie Czarów zatraci swoją oryginalność i podporządkuje się regułom? Przekonamy się w kolejnych tomach, na które nie mogę się doczekać!

"Kolorowe kredki...":
Jak zwykle na koniec recenzji wypada skupić się na szacie graficznej, co w przypadku Are you Alice? nie jest żadnym wyzwaniem, jako że Ikumi Katagiri może pochwalić się bardzo delikatną, cienką kreską, którą kreśli urodziwych bohaterów. W tym miejscu należy przyznać, że w pierwszym tomie przeważa liczba mężczyzn, jednakże znajdą się tutaj również nieśmiało pojawiające się postaci kobiet, dziwolągów oraz dzieci. Stroje i tła kadrów odznaczają się odpowiednio dobraną szczegółowością, która nie przytłacza czytelnika, a wraz z przeważającą, chociaż nie dominującą, bielą, wpływa na przejrzystość kreski. Co się zaś tyczy obwoluty, o której moim zdaniem należy wspomnieć, nosi ona znamiona anime. Te żywe kolory i staranność wykonania ilustracji naprawdę przykuwają wzrok, chociaż wydają się wskazywać, iż mamy do czynienia z historią lżejszą niż w rzeczywistości. Nie zamieniłabym jednak obwoluty pierwszego tomu na żadną inną, jako że pieści ona moje spojrzenie ilekroć na nią padnie.

Tak więc:
Podsumowując, uważam Are you Alice? za tytuł naprawdę wart zainteresowania, ponieważ jego prawdziwej wartości nie widać na pierwszy rzut oka. Dopiero wczytując się w treść, która okazuje się mroczniejsza niż początkowo przypuszczaliśmy, zaczynamy pojmować powoli geniusz przedstawionego tutaj świata, który z powieściowej klasyki stworzył psychologiczne szachy. Wierzcie mi, nie ważne czy lubicie Alicję w Krainie Czarów, czy nie, ponieważ Are you Alice? znajduje się ponad tym. Powieść Carrolla Lewisa to tylko forma, której użyto dla nadania kształtu historii niezwykle kuszącej i zapowiadającej się znakomicie.





OUT - Maria Boch





Tytuł: OUT
Autor: Maria Boch
Tom: 1 (całość)
Wydawnictwo: Yumegari
Liczba stron: 168
Ocena: -6/6







Czy znajdzie się wśród Was ktoś, kto nigdy nie miał na nogach rolek? Jeśli tak, to radzę Wam to szybko nadrobić, ponieważ nie wiecie co tracicie! Dla przeciętnego zjadacza chleba, rolki to zwyczajne buty na kółkach, czyli nic wielkiego, chociaż mogą ułatwić życie i pomóc zrzucić zbędne kilogramy. W rzeczywistości, możecie doszukać się w nich o wiele więcej, co udowadnia Maria Boch, która z powodzeniem zdołała zbudować wokół rolek zgrabną, zasługującą na uznanie historię. Co dokładnie ukryła pod zagadkowym tytułem „OUT”? Przekonajcie się!

Czasami naprawdę niewiele trzeba by życie ruszyło z kopyta, zmieniło się, rozkręciło na dobre. Kuba przekonał się o tym pewnego sierpniowego dnia, kiedy to zaliczając widowiskowy upadek na rolkach, niemal pada do stóp siedmioosobowej bandzie indywiduów. Cóż, zdarza się. Podobnie jak to, że ekipa wyraźnie szuka zaczepki, chociaż tutaj w ruch mają pójść nie pięści, ale rolki! Prawdziwy mężczyzna, nawet jeśli piętnastoletni, zawsze podnosi rzuconą rękawicę, toteż Kuba przyjmuje wyzwanie, jakim jest wyścig. „Dziwolągi” nawet nie wiedzą w co się wpakowały, jako że ślamazarny chłopak ma w sobie więcej ikry niż mogłoby się wydawać, chociaż talent do wywrotek i kłopotów to najwyraźniej jego wrodzony dar. Panie, Panowie, rozpoczyna się wielka przygoda, a życie nabiera tempa.


Wielu z Was na pewno zauważyło, że ten rok okazał się przełomowy dla komiksu sportowego w Polsce. Po długich latach suszy, z nieba w końcu spadły nieśmiałe kropelki, które są zapowiedzią zbliżającej się burzy. „OUT” jest właśnie jedną z tych pierwszych, drogocennych kropelek, które nieśmiało proszą o naszą uwagę. Zresztą, przynależność gatunkowa bez wątpienia jest jedną z mocnych stron tego tytułu. Nie będę ukrywać, że osobiście mam ogromną słabość do sportówek, zaś ich nisza rynkowa jest w naszym kraju ogromna, więc Maria Boch bez wątpienia trafiła ze swoim komiksem w podwójną dziesiątkę. Niemniej jednak, na pewno znajdą się wśród Was także osoby, których sama idea sportu, a w tym wypadku jazdy na rolkach, raczej nie przekona i próżno wymieniać bieg, łyżwiarstwo, a nawet parkour jako części składowe rolkarstwa przedstawionego perfekcyjnie przez autorkę. Tak się składa, że dla tych opornych „OUT” również ma coś w zanadrzu, ponieważ jako komiks sportowy traktuje o wytrwałości w dążeniu do celu, o wewnętrznej sile i o radość płynąca z pasji, z ćwiczeń mających uczynić bohaterów niemal niezwyciężonymi. Właśnie dzięki takim elementom, jest to tytuł przeznaczony dla każdego bez wyjątku – starszy/młodszy, chłopak/dziewczyna to nie ma najmniejszego znaczenia.


Sport to jednak nie jedyne oblicze „OUT”, jako że bez trudu znajdziemy tu również tzw. okruchy życia, a więc świat z jego jasnymi i mrocznymi stronami. I tak, rolki są sercem tego komiksu, ale jego ciałem są historie bohaterów i kryjące się za nimi przyjaźnie, życiowe zawody, odważne kroki, utracona miłość. Każda z istotnych dla nas postaci jest upleciona z cienkich nici dawnych przeżyć, dokonanych wyborów, przelanych łez smutku i radości. Tym samym, każdy z członków ekipy OUT ma za sobą swoją własną przeszłość, ale jednocześnie dzielą też wspólną historię, którą tworzą jako całość. Każdy z nich z osobna i wszyscy razem musieli poradzić sobie z bolesną stratą, która wstrząsnęła ich małym światem, ale wspierając się wzajemnie, wierząc w siebie i wytrwale ćwicząc wznoszą się ponad raniący ból, próbują osiągnąć swoje cele. Maria Boch pokazuje, że życie jest okrutne, ale trzeba się z tym pogodzić i iść dalej, ponieważ zatrzymując się w miejscu lub rozpaczając bez końca nie sposób dosięgnąć swoich pragnień.

Osobny paragraf chciałabym poświęcić na samą końcówkę komiksu, a dokładniej na jego cztery ostatnie strony, które zrobiły na mnie bardzo pozytywne wrażenie, ponieważ w naprawdę idealny sposób podsumowały cały tomik „OUT”. Autorka zestawia ze sobą dwa obrazy: jeden reprezentuje wszystko, drugi zaś nic – pustkę. Wszystkim są nasi bohaterowie, na których składa się każdy szczegół, każde wspomnienie, pojedynczy kadr z przeszłości, a więc ich życie. Niczym są puste kontury, które reprezentują brak wiedzy na temat kryjących się za bielą osób, a więc pierwsze wrażenie. Co istotne w tym wypadku, zostajemy przeniesieni na początek historii, do miejsca, w którym Kuba nie wie zupełnie nic o ekipie OUT, zaś oni nie wiedzą nic o nim. Są dla siebie tylko konturami, które w trakcie tej jednotomowej przygody powoli się wypełniały.


Na zakończenie kilka słów o kresce komiksu, która naprawdę przypadła mi do gustu ze względu na swoją „mangowość”, a jednocześnie zgrabnie oddaną fizyczność postaci. Rysowniczka w większości przypadków zachowuje ludzkich proporcje, zaś między tymi bardziej realistycznymi kadrami przeplata te ze słodkimi chibi. W lwiej części „OUT” wypełniają białe bądź po prostu jasne tła, co sprawia, że rysunki nabierają tym większej delikatności. Mało tego, kiedy spoglądamy na komiks, mamy wrażenie, że widzimy dłonie rysowniczki kreślące powoli i ostrożnie każdy istotny szczegół, który w pewnym stopniu charakteryzuje jej bohaterów. Naprawdę bardzo podoba mi się styl Marii Boch, więc liczę na to, że jeszcze nie raz podzieli się z nami swoimi dziełami.

Podsumowując, rolki to sport, namiętność, wytrwałość i odwaga, to przyjaźń, miłość, splecione ze sobą ludzkie losy. Rolki potrafią nakręcać całe życie i to właśnie znajdziecie w „OUT” – pasję, która nadaje sens codzienności, oferuje miejsce na ziemi tym, których łączy; ludzi ulepionych z wypalanej każdego dnia gliny, misternie stworzonych dłońmi przeszłości. Żałować można tylko tego, że tytuł ten z założenia jest jednotomówką, a naprawdę zasługuje na kontynuacje.