niedziela, 16 listopada 2014

Exitus Letalis tom 1 - KattLett






Tytuł: Exitus Letalis
Autor: KattLett
Tom: 1
Wydawnictwo: Kotori
Liczba stron: 186
Ocena: 4/6







„Exitus Letalis” to komiks, który z powodzeniem można nazwać wydawniczym debiutem roku, jako że jego popularność okazała się wręcz przeogromna. Stworzony przez polską rysowniczkę, posługującą się pseudonimem KattLett, początkowo był dostępny w sieci, co z pewnością przyczyniło się do sukcesu jego papierowej wersji, jak również pozwoliło wybić się jego młodej i utalentowanej autorce, która bez wątpienia szybko zaczęła zdobywać coraz to liczniejszych fanów oraz zaciekłych hejterów. Przyjrzyjmy się pierwszemu tomowi „Exitus Letalis” i przekonajmy się, co tak bardzo poruszyło polskich fanów komiksu.

Eva Monroe to chodzące szczęście w nieszczęściu. Wprawdzie choruje na narkolepsję (potrafi uciąć sobie nieplanowaną drzemkę w dowolnej chwili), jednakże wyszła cało z ciężkiej depresji, może pochwalić się wyjątkową urodą, co nie zjednuje jej sympatii kobiet, chociaż pobudza do działania męskie ślinianki, w wieku osiemnastu lat ukończyła studia psychologiczne, co świadczy o jej inteligencji, chociaż nie stanowi atutu w podjętej właśnie pracy. Tak się składa, że Eva ma zająć się sześcioma weteranami II wojny światowej. Okazuje się jednak, że jej pacjenci nie są tacy, jakimi ich sobie wyobrażała. Zamiast sześciu starych, schorowanych dziadków, dziewczyna trafia na sześciu młodych, atrakcyjnych mężczyzn. Teraz to jej ślinianki zaczynają działać sprawniej, ale zapał studzi fakt, iż nie zaszła żadna pomyłka. Eva Monroe musi przedrzeć się przez mury nieufności, amnezji oraz indywidualnych chorób każdego z pacjentów by poznać przyczynę ich nieśmiertelności. Czy młodziutka pani magister będzie w stanie poradzić sobie z zadaniem, które przerosłoby każdego innego psychologa?


Zacznijmy od podstaw, a więc na dobry początek skupmy się na przedstawionej przez autorkę historii. Pierwszym, co nasuwa mi się w tym kontekście na myśl, jest: oryginalność. Tego KattLett na pewno nie można odmówić. Mamy tu przecież do czynienia z nieśmiertelnością najwyraźniej powiązaną z wydarzeniami II wojny światowej, trzymającą rękę na pulsie tajną organizację międzyrządową, wyjątkowo zdolną młodą damę, liczne choroby, nierzadko o podłożu psychicznym, z jakimi borykają się bohaterowie, tabu wynikające z najwyraźniej bolesnych przeżyć niedalekiej przeszłości, przypominające ptasie mleczko emo (twarda czekolada na zewnątrz i mięciutkie wnętrze) z tajemniczymi dolegliwościami… Naprawdę można wymieniać i wymieniać, a przecież to dopiero pierwszy tom serii! Bez wątpienia historia jest więc interesująca i obiecuje wiele w kolejnych częściach. Niemniej jednak, w tym tomie nie rozwija ona skrzydeł i akcji znajdziemy tutaj raczej niewiele. Jej miejsce zastępują za to „scenki rodzajowe” – z reguły przyjemne, jednakże nie wynoszące jeszcze zbyt wiele do fabuły. Jednym przypadnie to do gustu, innym niekoniecznie, ale to już kwestia indywidualnych upodobań. Ja podeszłam do tego ze stoickim spokojem, jako że sama mam na koncie podobne fabularne „grzeszki”.

Rzućmy teraz okiem na bohaterów, których w „Exitus Letalis” naprawdę nie brakuje. Przede wszystkim, w serii zauważamy tendencję haremową – jedna Eva i siedmiu chłopa… ośmiu, jeśli liczyć rozdwojenie jaźni. Do tego dochodzą naturalnie postaci zdecydowanie poboczne, przynajmniej w tym tomie, jedna parka i dwie samotne kobiety. Sytuację ratuje jednak nasza „błogosławiona między mężczyznami”, gdyż nie jest to szablonowa ciepła klucha, którą ma się ochotę od razu zabić, ale konkretna, rudowłosa „pszczółka” (przyznaję, mam ogromną słabość do rudowłosych bohaterek), która potrafi w dupsko użądlić. Co się zaś tyczy naszych sześciu nieśmiertelnych, są naprawdę interesujący, różnorodni i uroczy, ale wszyscy oni ubierają się i mówią bardzo młodzieżowo. Po grupie około dziewięćdziesięcioletnich mężczyzn spodziewałabym się chyba odrobiny „dziadkowatości”, nawet jeśli cierpią na amnezję. Przyznaję, tego właśnie mi tutaj bardzo brakuje. Niemniej, z mojej strony głęboki ukłon w stronę Olivera, który jako jedyny przejawia oznaki stetryczenia, z czym mu naprawdę do twarzy.

www.facebook.com/KattLett
Sprawa kolejna, a więc język komiksu, który mam wrażenie, że jest niejednolity. Z jednej strony mamy bardzo naturalne dialogi, z drugiej zaś sporo sztywniactwa, w szczególności na początku. Zaczynamy od nagromadzenia trudnych terminów, których nie używamy w życiu codziennym, zaś niedługo później wchodzimy już w tryb młodzieżowy, w którym roi się od kolokwializmów. Przyznam, że jako osoba mająca swoje lata, nie mam już zbyt wiele wspólnego ze współczesnym slangiem młodzieżowym, który wręcz rani on moje uszy, a w tym przypadku także i oczy. Może odbiór dialogów w „Exitus Letalis” to właśnie kwestia wieku, jako że dawniej slang młodych ludzi wydawał się jednak mieć więcej szacunku dla samego mówiącego, jak i dla innych osób, zaś teraz jest po prostu czymś skrajnie nieliterackim i wyzutym z szacunku dla całego świata. Przyznam jednak, że zniosę wiele, może nawet bardzo wiele, ale nienawidzę określenia „dzida” w stosunku do kobiety. Kiedy je słyszę/widzę, scyzoryk mi się w kieszeni otwiera i mam ochotę wejść w tryb berserka, zaś ksiądz Alexander wydaje mi się nagle kimś bardzo normalnym.

Na koniec wisienka na torcie, czyli szata graficzna. O tym, że KattLett potrafi naprawdę dobrze rysować, możemy przekonać się już spoglądając na urzekającą okładkę pierwszego tomu jej komiksu, która oddaje w pełni to, co osobiście uwielbiłam w „Exitus Letalis”. Sposób, w jaki autorka kreśli swoich bohaterów ma w sobie coś wyjątkowego i z czystą przyjemnością patrzę na te urocze, grzechu warte buźki. Nie oszukujmy się, nie tylko ja mam do nich ogromną słabość. Osoby, które nie miały do tej pory do czynienia z komiksami internetowymi z pewnością zauważą pewne charakterystyczne różnice między „Exitus Letalis” a chociażby klasycznie tworzonymi mangami. Nie zaprzeczę, że trzeba się do tego przyzwyczaić, ale naprawdę nie zajmuje to wiele czasu. Niemniej jednak, minusikiem strony graficznej są dla mnie w ogromnej mierze komputerowo tworzone tła, jako że w pewnym stopniu mnie rozpraszają. Zwyczajnie nie przywykłam do tej perfekcji kształtów i cieni, ale w pełni doceniam ogrom pracy, jaką KattLett musiała włożyć w dopracowanie szczegółów. Może „Exitus Letalis” jest dobrym sposobem by nauczyć starego psa nowych sztuczek?

www.facebook.com/KattLett
Mając wszystko to na uwadze, „Exitus Letalis” nazwałabym komiksem „dwubiegunowym”, gdyż z łatwością znajdziemy tu zarówno plusy, jak i minusy, co jest rzeczą całkowicie naturalną. Mam wrażenie, że właśnie to wpływa w dużej mierze na odbiór tego tytułu – w zależności, po której stronie stoimy, z tej właśnie perspektywy patrzymy na tę rozpoczynającą się dopiero serię. Przyznam się bez bicia, mnie komiks KattLett kusił już od pewnego czasu i po prostu musiałam ulec tej zniewalającej okładce. Nie żałuję ani chwili spędzonej z tym komiksem i na pewno sięgnę po kolejne części. Uważam, że warto.




3 komentarze:

  1. Niestety nie mogę się z tym zgodzić. Dla mnie komiks jest bardzo słaby. Jedyny plus to rysunki ( naprawdę niezłe ) ale fabuła ....ech

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, z rysunkami się zgodzę, ale w kwestii postaci, ponieważ komputerowe tła mnie rozpraszają. Fabuła... Niewiele jej jest, znaczna część to te wspomniane "scenki rodzajowe", ale dla mnie pomysł sam w sobie jest interesujący. Podejrzewam, że na fabułę spoglądam pewnie przez pryzmat tego, że sama miałam w swojej "karierze" okres, w którym pisałam podobnie - mało akcji, dużo scenek. Najbardziej bolał mnie ten język, na który jestem chyba za stara. Liczę, że dalej będzie lepiej, chociaż przekonamy się w styczniu.

      Usuń
    2. Tak sam pomysł był ciekawy i dlatego kupiłam komiks. Ale poziom dialogów mnie dobił. Za stara na to jestem :)

      Usuń